Poprzednia LP Currenta wybuchła w naszych duszach jak petarda. Nikt się chyba nie spodziewał drone/doom/stonerowej płyty. Na pewno wzbudziła kontrowersje, ale teraz, patrząc na nią z dystansem, bez chwili zastanowienia wymienił bym ją jednym tchem wraz z innymi szczytowymi osiągnięciami Tibeta. Trudno byłoby mu teraz czymś zaskoczyć słuchaczy. No i postanowił zbytnio nie zaskakiwać... Może nie powraca do korzeni, ale cofa się na z góry upatrzoną pozycję.
Mistyczne, transowe kołysanki, najbardziej przypominają mi materiał z 2000 roku: Sleep Has his House. Co prawda Omega jest mniej pasyjna i zdecydowanie mniej tu metafizycznego lęku, ale na obu albumach panuje podobna, oniryczna atmosfera. Skojarzenia z Of Ruine or Some Blazing Starre też nie są dalekie, tyle że oprócz gitarowego folku mamy tu też instrumentarium rodem z bliskiego wschodu (najbardziej uwypuklone w tracku With Flowers in the Garden of Fires). Mimo to, płyta nie wydaje się nazbyt eklektyczna i zdecydowanie wszystko trzyma się kupy. Pośród wszystkich utworów najbardziej odbiega od całości epilog, oparty na schizofrenicznej cyrkowej melodii - I Dance Narcoleptic i piękny, zaczerpnięty z natury, dronowy hidden track.
Od razu zaznaczam - pisząc te słowa nie jestem jeszcze dostatecznie wgryziony w ten album, ale fanów nie muszę zachęcać do odsłuchów. Jednak już teraz jestem pewien - przypadkowym osobom raczej go nie polecam. Baalstorm, Sing Omega nie jest tak "chwytliwym" materiałem jak dwie poprzednie płyty, które przyciągnęły rzesze nowych fanów, a zarazem pozwalały starym stwierdzić, że po dwudziestu kilku latach działalności C93 potrafi tworzyć rzeczy unikalne. Co prawda niewiele da się tej płycie zarzucić, bo to piękne nagranie, ale ja zdecydowanie czuję niedosyt.