wtorek, 22 lutego 2022
Heavy Liquid. Paul Pope.
środa, 9 lutego 2022
Armada. Integral. Tom 2.
Zdaje się, że jakoś od wczoraj jestem enfant terrible polskiej prasówki komiksowej, bo śmiałem przejechać się po pewnym komiksie. Wiem, wiem. Komiksy powinniśmy dzielić na dobre i złe a nie na lewackie i srackie, ale przy tym wszystkim nie mogę oprzeć się wrażeniu, że polityka odgrywa jakąś rolę w tych wszystkich atakach i wprowadza pewne przekłamania związane z moją osobą. No cóż, dlatego pewnie nie uratuje mnie nawet to, że sam jestem lewakiem i zazwyczaj lubię lewackie komiksy. Ten po prostu mi się nie spodobał. Zdarza się. Jest mi z tym źle bo czuję się trochę jak ci faszyści co w stanach zakazali Mausa. Spróbuję się więc zrehabilitować i napisać coś o jakimś innym lewackim komiksie.
Chcemy czy nie, to tak się składa, że komiksy to ogólnie kontestująca forma sztuki, przez co jest jednak na wskroś lewacka (od X-Menów po Valeriana). „Armada” jest tego świetnym przykładem. Nie dość bowiem, że jest to pozycja głównego nurtu, gatunkowa i stworzona ku uciesze plebsu to dodatkowo mocno upolityczniona. Na przestrzeni zebranych tu czterech albumów dostajemy fabuły o dużym rozrzucie gatunkowym: od wojennego diselpunka przez opowieść o terroryzmie po znakomitą historię więzienną. Wszystkie części są bardzo odmienne, łączy je jednak wspólny mianownik. Fakt, że wszystkie charakteryzują się konkretną wrażliwością społeczno-polityczną, wyrwaną niemal żywcem z kart wspomnianego kultowego Valeriana, z którym łączy te opowieści również podejmowanie wątków wielokulturowości. Autorzy mają ewidentnie coś ważnego do powiedzenia i wsadzają przy tym palec w oko faszystom i innym niegodziwcom, za scenę dramatu stawiając sobie różne miejsca i planety na których źle się dzieje. No i co ciekawe, autorzy nie popadają w jakieś niezdrowe, nadęte Dickensowskie schematy. Nie męczą też pseudoartystycznością. Serwują zamiast tego dynamiczną, rozrywkową pulpę z przesłaniem. Jakość ogólnie, jak to w przypadku serialu podzielonego na stanowiące one shoty epizody, jest różna, ale całość nie spada poniżej pewnego poziomu. Warunkiem dobrego przyswojenia tych historii jest chyba tylko otwarcie swego (niekoniecznie lewackiego) serduszka na tego typu treści, bo to zgrabnie sporządzony kolorowy specyfik, który nie powinien nikogo zemdlić.
Ja sam chętnie czytam „Armadę”, bo lubię frankofońskie czytadła i nie muszę wychodzić poza swoją strefę komfortu. Nie twierdzę jednak, że to rzecz wybitna, czy szczególnie udany twór w swoim gatunku. Niewątpliwym minusem jest bowiem fakt, że ten komiks jest zwykłym czytadłem, ot doprawionym przesłaniem od którego rozboli dupa co większe konserwy. Nie sądzę jednak, że może zmienić czyjeś życie i spojrzenie na różne jego aspekty. A może się mylę? Może nie doceniam siły dydaktycznej komiksu?
Abe Sapien. Mroczne i Straszliwe. Tom 2.
wtorek, 8 lutego 2022
Załoga Promienia. Tillie Walden.
Daredevil. Tom 7.
Jeśli po recenzji X–Menów pomyśleliście, że nie lubię superhero i mam w dupie kij od szczotki to Was zadziwię. Uwielbiam superhero, szczególnie takie w stylu Daredevila. Czasem komiksy o nim są lepsze, czasem gorsze, ale prawda jest taka, że czytając je zawsze bawię się jak nerdziarskie prosię.
O „Shadowland” (evencie, który jest daniem głównym niniejszego tomiszcza) słyszałem mieszanie opinie. Jako komplecista rzeczy o Śmiałku z Hell's Kitchen, któremu da się wcisnąć każdy kit, sięgałem więc po niego bez wielkich oczekiwań. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy w czasie lektury okazało się, że legendarny już „Shadowland” nie jest złą pozycją. Co więcej, ta spragniona taniej pulpy świnia, którą hoduję w swojej duszy obok małego chłopca, taplała się tu w błocku jak pojebana. Opowieść bowiem jest tym, co w Marvelu kocham najbardziej. Mianowicie historią mocno osadzoną w klimatach dalekiego wschodu i kina walki, traktującą o licznych napierdalankach z ninja klanu Dłoni. Czy to na łamach Wolverine'a, czy w Daredevilu, cieszy mnie taki obrót rzeczy, gdy te karaluchy z kapturami na łbach masowo wylegają na kartki papieru. Do tego wyobraźcie sobie: fabuła robi takie salto mortale, że Matt Murdock staje się przywódcą tego legendarnego klanu. Początkowo wszystko wskazuje na to, że Daredevil ma zamiar wykorzystać zastępy ninja do dobrych celów i kontrolowania sytuacji w Hell's Kitchen. W końcu jednak pomniejsi włodarze Dłoni dążą (i udaje im się to) do tego, by Śmiałka opętał jakiś prastary demon. Ma to sprawić, że zniknie znany nam świat, a nad wszystkim zapanuje ich podstępny klan. Fajowe pomysły, prawda? I to wszystko zostaje brawurowo wdrożone na karty Daredevila – serii, którą już wcześniej pisali tacy przechuje jak Bendis, Brubaker, a kiedyś i Frank Miller. I co jest największą siłą tego komiksu, „Shadowland” nie odcina kuponów od prac tych tuzów komiksu. To autonomiczna historia, ukazująca inne oblicze Śmiałka. Odważna i szalona, nie trzymająca się stosowanych przez lata w tej serii szablonów. Są oczywiście pewne minusy. Na przykład dość naiwne rozwiązanie całej sytuacji (jednym pierdolonym ciosem jebanego Chi, czy jak się ta moc Iron Fista nazywa), które jest bardzo rozczarowujące na tle tak ciekawie zbudowanych realiów i potęgi odmienionego Daredevila. Niezbyt udane jest również to, co następuje po „Shadowlandzie”. Mianowicie Matt Murdock zaczyna szwendać się po prowincjonalnej Ameryce. I to byłby samograj na miarę Zatoichiego (dla niekumatych: legendarna postać ślepego samuraja wędrującego po feudalnej Japonii), ale twórcy zbyt szybko zapędzają Śmiałka z powrotem do Nowego Jorku. Są to jednak tylko elementy, które nie przysłaniają ogólnie bardzo dobrej historii.
niedziela, 6 lutego 2022
Stworzyć komiks. Scott McCloud.
Gdy pisałem o „Zrozumieć komiks”, trudno mi było ukryć wysoki poziom oczarowania tym dziełem, które w sposób niezwykle kompetentny i wnikliwy, opowiadało zarówno o sztuce komiksowej, jak i samym fenomenie postrzegania. W dziele Scotta McClouda zgrabnie łączą się wątki kulturowo-historyczne z głęboką refleksją na temat sztuki oraz jej psychofizjologicznej percepcji. Poprzeczka została więc ustawiona bardzo wysoko. Po latach autor wraca z kontynuacją swoich teoretycznych wysiłków w równie obszernej książce pt. „Stworzyć komiks”. Czy udało się rozrysować równie ciekawy wykład zawierający w sobie wiele aspektów warsztatu komiksowego oraz elementów czysto życiowych?
Sposób przedstawiania treści mamy ten sam co w „Zrozumieć komiks”. Cartoonowa postać - alter ego autora - przeprowadza nas przez zagadnienia związane ze sztuką komisową. Fenomen tego sposobu narracji, to kontakt czytelnika z natychmiastowym zobrazowaniem omawianego zagadnienia, co czyni je zrozumiałym i łatwo przyswajalnym.
W dobrze przemyślanej konstrukcji omawianego dzieła mamy 7 głównych rozdziałów. Pierwszy pt. „Pisanie obrazami” skupia się na sposobie uzyskania czytelności oraz komunikatywności opowieści obrazkowych. McCloud sprzedaje nam podstawową wiedzę na temat tego, jak powinien wyglądać dobrze zrobiony komiks, jednocześnie usilnie podkreśla, że nie ma jednej recepty, aby ten cel osiągnąć. Jego uwagi są bardzo praktyczne, mówi o stylu, zróżnicowaniu planów i przejściach między kadrami oraz o tym, co dla czytelnika wynika z podjęcia przez artystę tej, lub innej decyzji formalnej.
W rozdziale drugim autor skupia się na szerokim omówieniu mimiki twarzy oraz mowy ciała. Podkreślone zostają niezwykle bogate możliwości komiksu w odpowiednim posługiwaniu się tymi aspektami. Paradoksalnie, żeby komiks nie wyglądał jak narysowany przez maszynę, artysta musi dobrze zdawać sobie sprawę, że pewne stałe ludzkie reakcje są automatyczne. W następnym segmencie książki mowa jest o połączeniu słów i obrazów. Tutaj ponownie autor „Zrozumieć komiks” zwraca uwagę zarówno na możliwe pułapki, jak i na całe spektrum kreatywnych możliwości dla potencjalnego twórcy historii rysunkowych
W rozdziale „Tworzenie świata” pada wiele cennych uwag odnośnie perspektywy oraz ogólnie całej palety sposobów w jaki chcemy pokazać rzeczywistość czytelnikowi, aby ten w nią uwierzył i zinterpretował podług naszej intencji. W publikacji jest też mowa o technicznym warsztacie twórcy komiksów. McCloud zapoznaje nas z klasycznymi narzędziami kreślarskim oraz z wypierającą je technologią cyfrową. Na koniec autor dzieli się z nami szeroką refleksją na temat wyboru stylu oraz gatunku. Pada wiele uwag na temat wpływy mangi na komiks zachodni oraz licznych przeobrażeń, które dotykają te medium na całym świecie.
O ile „Zrozumieć komiks” nosi znamiona podręcznika teoretycznego, to „Stworzyć komiks” jest niczym uzupełniający zeszyt do ćwiczeń, który znalazłby swoje miejsce na szkolnej ławie, gdybyśmy mieli w programie nauczania taki przedmiot jak komiks (co jest wg mnie wskazane). Każdy rozdział książki McClouda kończy się swoistym podsumowaniem wiedzy oraz zadaniem domowym. Wydaje się, że autor rzeczywiście pragnie podzielić się swoją wiedzą i praktycznymi informacjami na temat tego, jak stworzyć komiks. Niestety wikła się przy tym w szereg paradoksów, ponieważ jednocześnie przyznaje, że nie da się pewnych rzeczy nauczyć, a każdy twórca kroczy własną drogą artystyczną.
To co było najsilniejszą stroną „Zrozumieć komiks”, czyli na poły filozoficzna refleksja na temat tego, czym w ogóle jest sztuka i jej percepcja, w dużo bardziej pragmatycznym „Stworzyć komiks” już nie wybrzmiewa tak donośnie. Część wniosków z kanonicznego już poprzednika z konieczności zostaje powtórzona i w tej publikacji, brak jednak wielu równie nowatorskich tropów i oryginalnych myśli. Wynika to z tego, że nowe dzieło McClouda skupione jest na warstwie praktycznej i przeznaczone jest dla osób, które rzeczywiście planują poświęcić się pasji tworzenia komiksów. Dla pozostałych czytelników niektóre uwagi autora mogą wydać się zwykłym gadulstwem, próbą teoretyzowania i zamykania w diagramy nawet najbłahszych zjawisk życiowych. Twórca doskonale zdaje sobie sprawę z własnych natręctw i słabości, dlatego też dzięki wymiarowi autoironicznemu tej pracy, odbieramy ją z czystą przyjemnością, nawet jeśli nie planujemy w przyszłości sięgnąć po ołówek, czy cienkopis w celu narysowania własnego komiksu.
Autor: Jakub Gryzowski
środa, 2 lutego 2022
Monsters. Barry Windsor Smith.
Wiadomość, że Barry Windsor-Smith wydaje nowy komiks przyjąłem z rezerwą. Jak spojrzę na niektórych moich bohaterów z dzieciństwa, takich jak choćby Frank Miller, to słyszę fragment piosenki "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść". Sporo jest takich przypadków rozmieniania talentu na drobne. Na niektóre nowsze dokonania znanych i cenionych twórców trudno patrzeć. Podobne obawy miałem w stosunki do "Potworów". Szczęśliwie okazały się one zupełnie nieuzasadnione. "Monsters" to poważne dzieło. Komiks przez duże "K". Cieszę się, że BWS był w stanie pokazać, że sporo gazu jeszcze ma w zbiorniku i chce robić jak najlepsze komiksy. Zasługuje to na słowa uznania. Ufam, że nie powiedział ostatniego słowa i czekam na więcej.