Marudziłem już, że inni recenzenci robią z „Parkera” komiks roku, a przecież pierwszy raz pojawił się on u nas prawie dziesięć lat temu. To jednak tylko szczegół, bo ukazanie się „Edycji Martini” jest faktycznie sporym wydarzeniem na naszym rynku. Przede wszystkim to znakomicie wydana pozycja, warta tych 140 zł, jakie trzeba za nią zapłacić w sklepie internetowym. Oglądanie cartoonowych rysunków Darwyna Cooke’a utrzymanych w stylistyce retro w takim formacie to rozkosz dla jego fanów i zapewniam Was, że chcecie mieć ten komiks w kolekcji. Napisano już sporo peanów na jego temat, pozwolę więc sobie puścić się poręczy i napisać tekst o trochę innym charakterze. Mam nadzieję, że wydawca nie będzie miał mi tego za złe. Sukcesu tego komiksu już nie cofnę. Zresztą nie mam takiego zamiaru, bo jestem ostatecznie fanem tego, co tu przeczytałem i widziałem, ale...
„Parker” to opowieść noir napisana w latach 60 przez Donalda E. Westlake'a ukrywającego się pod pseudonimem Richard Stark. Traktuje o pewnym łotrze, który zadarł z wszechmocnym syndykatem zbrodni. W gruncie rzeczy możemy jednak powiedzieć, że to ów syndykat zadarł z nim. Parker bowiem próbuje jedynie odzyskać swoje 90 tysięcy dolarów, na których łapy położył jego pracujący dla kartelu wspólnik. Lepiej było z Parkerem nie zadzierać. Silnoręki gangster okazuje się nie lada przeciwnikiem i trudnym orzechem do zgryzienia. Bohater jest bowiem gotowy na wszystko, by odzyskać pieniądze, które oczywiście zajebał, ale uważa, że uczciwie je zajebał i zdecydowanie mu się należą.
Historia jest wdzięczna, była adaptowana w kinie wiele razy. Na końcu albumu znajduje się cały spis filmów, w których podejmowano motywy z książek Starka. Ja najbardziej lubię pierwszą ekranizację z 1967 roku autorstwa uchodzącego za mistrza kina sensacyjnego Brytyjczyka Johna Boormana. Mowa o „Point Blank”, wybitnym filmie łączącym awangardowe zacięcie (niesamowity, odważny montaż!) z konwencją sensacyjną. I tu kryje się pierwsza słabość powieści graficznych wysmażonych przez Cooke'a – nie sięgają poziomu „Point Blank”. Mimo niewątpliwych zalet estetycznych niestety nie są tak artystycznie odważne i ciągle świeże jak (stareńkie!) dzieło Boormana, które jest przesycone zachwytem nad możliwościami medium. W porównaniu do niego dzieło Cooke'a jest jednak retro.
Problemem wydaje mi się również fakt, iż Kanadyjczyk najlepiej czuje się opowiadając obrazem i niepotrzebnie za często (co widać szczególnie w drugiej zebranej tu powieści graficznej: „Syndykacie”) posiłkuje się Starkiem, bo chętniej sięga po narrację literacką. Ostatecznie lepiej wypada, gdy wszystko rozrysowuje na sekwencje obrazów, tak jak w początkach pierwszego tomu. To wszystko, co nie udało się Cooke'owi udało się Boormanowi za pomocą montażu, zdjęć i wybitnego, oszczędnego aktorstwa Lee Marvina. Trochę atmosfery „Point Blank” swego czasu próbował ukraść w swoim filmie „Limits of Control” Jim Jarmusch, ale zdecydowanie mu to nie wyszło.
Wiem, że dla wielu odbiorców dzieło Boormana może wydawać się zbyt artystyczne. Tu jednak zaznaczę: dla samego Cooke'a to niedościgniony wzór. Pozostaje pytanie, czy jest sens porównywać te dwie adaptacje? Obie uchodzą za arcydzieła, sam zresztą uznaję komiks Cooke'a za wybitny przykład komiksowego noir... ale co widziałem na ekranie, tego nie odzobaczę.
Możliwe, że narażam się szalikowcom Cooke'a, ale musiałem to powiedzieć i dorzucić łyżkę dziegciu do beki miodu, bo bym nie był sobą. Ostatecznie, jako opus magnum tego autora, komiks wypada jednak bajecznie. Sposób, w jaki autor wystylizował wszystko na ilustracje prasową, czy komiksy, które mogliśmy znać z magazynów lat 60., jest po prostu mistrzostwem świata. Od strony graficznej jest to więc arcydzieło. Od strony narracyjnej osobiście stawiam na Boormana.
Mam wrażenie, że nieco obrywa się ode mnie „Parkerowi” według Cooke'a. Nie myślcie więc, że to jest w jakikolwiek sposób pozycja słaba. To absolutne „musisz mieć”. Dzieło autora „Nowej Granicy” bowiem to uber pulpa, która w swojej kategorii rozbija bank. Sam jednak, jeśli miałbym wskazać na ulubione opowieści noir, powiedziałbym że jednak wolę „Skalp” i „Criminal”. Być może są mniej wymuskane od strony artystycznej i dużo im graficznie do Cooke'a brakuje, ale wygrywają od strony psychologicznej, od której jednak już sam Stark się odżegnywał. Może więc ostatecznie nie jest to jednak przywara.