W
ostatnich latach zestawianie mainstreamowych serii komiksowych dla dorosłych z
serialami produkowanymi przez HBO weszło na stałe do warsztatu recenzenta
komiksowego. Owo porównanie, mimo że nadużywane, to często bywa niezwykle
trafne. Idąc dalej tym tropem możemy pokusić się o stwierdzenie, że w kulturze
amerykańskiej seriale zajęły dziś miejsce należne jeszcze niedawno komiksom dla
dorosłych. Przełom, jaki nastąpił w zeszłej dekadzie w tym rodzaju telewizyjnej
rozrywki, możemy zestawić z przemianami,
jakie dotknęły medium komiksowe w latach osiemdziesiątych. W opowieściach
wywodzących się z nurtów zapoczątkowanych przez Vertigo, podobnie jak w
przypadku współczesnych seriali, nie do końca chodziło o wartości artystyczne,
a o opowiadanie rozbudowanych, wielowątkowych, dojrzałych historii. Jednak
dzięki zatrudnieniu utalentowanych scenarzystów, którym pozostawiono dużą
swobodę twórczą - tym samym pozwalając przekraczać granice związane z
charakterystyczną dla obu mediów zaostrzoną cenzurą - wytworzyła się swoista
nowa jakość. Skutkiem tego w obu dziedzinach, kojarzonych przecież z masową,
niezobowiązującą rozrywką, zaczęły powstawać dzieła stricte autorskie.
Rozpatrując sprawę na poziomie konstruowania tego typu cykli możemy nawet dojść
do wniosku, że współczesnym serialom telewizyjnym bliżej jest do komiksów niż
do filmów fabularnych. Zarówno w pierwszych jak i drugich wątek przewodni
ciągnie się przez wiele odcinków, ale dramaturgia budowana jest w obrębie
jednego epizodu.
W
ubiegłym sezonie w amerykańskiej telewizji pojawił się cykl o Green Arrow -
klasycznej komiksowej postaci z uniwersum DC. Marvel również nie pozostał
bierny i wystartował z serialem „Agenci
T.A.R.C.Z.Y” nawiązującym do kinowego przeboju „Avengers”. Jako że na konwencję
superhero jest dziś spora koniunktura, to sądzę, że niedługo takich produkcji
zacznie pojawiać się znacznie więcej. Cieszy mnie to, bo format serialu
telewizyjnego pozwala rozbudować fabułę i położyć nacisk na wiele aspektów,
które w filmie kinowym muszą zostać pominięte. Wyobrażając sobie jak mógłby
wyglądać idealny twór tego typu, warto zwrócić uwagę na tytuł stojący niejako
pomiędzy tymi dwoma mediami, na komiksowy serial policyjny osadzony w uniwersum
Batmana: "Gotham Central".
*
Opowieść
o posterunku policji w mieście strzeżonym przez Batmana była autorskim pomysłem
dwóch mistrzów współczesnego komiksu kryminalnego, Grega Rucki i Eda Brubakera.
W branży to obecnie duże nazwiska. Obaj twórcy, ślepo wręcz zapatrzeni w noir,
od lat tworzą - z jeden strony klasyczne, będące hołdem dla czarnego kryminału,
z drugiej cały czas świeże - przekonujące historie w tym nurcie.
Czterdziestoczęściową serię najprościej będzie opisać jako klasyczny serial
kryminalny, na pierwszy rzut oka mający z komiksem superbohaterskim niewiele
wspólnego. Jeśli jednak zaczniemy analizować jego odrębność przez pryzmat
zastosowanych w nim konwencji i tego, co wynika z tego miszmaszu, stwierdzimy,
że jest naprawdę ważnym i interesującym głosem w gatunku
Zwykli
ludzie w uniwersach superbohaterskich są zazwyczaj biernymi, bezradnymi
obserwatorami. Nawet przy próbach ich urealistycznienia - takich jak
"Marvels" Kurta Busieka i Alexa Rose - szarzy obywatele, zdający się grać pierwsze
skrzypce, są tylko pryzmatem, przez który autorzy spoglądają na superherosów.
Twórcy "Gotham Central" wycofali na dalszy plan nie tylko Batmana,
ale również charakterystyczne postacie drugoplanowe, jak komisarz Gordon,
pozostawiając nas z codziennością gothamskiego posterunku policji. Okres w
którym dzieje się seria to czas przemian. Gordon - który zresztą jest ojcem
chrzestnym jednostki, bo każdego z jej pracowników wybrał sam - odchodzi na
emeryturę, Bullock został zdegradowany za niejasne kontakty ze światem
przestępczym i zapija się na śmierć, zaufanie do Mrocznego Rycerza spada, a
jego współpraca z policją nie układa się już tak dobrze jak kiedyś.
U samych
podstaw pomysłu na serię leży ukazanie specyfiki pracy funkcjonariuszy w
wielomilionowej metropolii. Może się wydawać, że łatwe jest życie policjanta w
świecie, gdzie nad obywatelami czuwają superbohaterowie. W praktyce wszystko
jednak wygląda inaczej. Warto pamiętać, że komiks zaczął powstawać zaledwie dwa
lata po zamachach na World Trade Center i wydaje się, że może to być jednym z
kluczy do odczytywania wydźwięku tych opowieści. Na pewnym poziomie
"Gotham Central" jest bowiem hołdem dla anonimowych bohaterów, którzy
codziennie bezinteresownie narażają życie. W czterdziestozeszytowej serii
Człowiek Nietoperz pojawia się na zaledwie kilkudziesięciu panelach. Częściej
obecny jest w rozmowach funkcjonariuszy - i co ciekawe, czasem wręcz zdaje się
być źródłem ich problemów. Jedno z fundamentalnych dla komiksów z Batmanem
pytań "co było pierwsze: Batman czy świry?" zadawane jest tu
kilkakrotnie i to w tragicznych okolicznościach. Twórcy nie chcą dawać łatwych
odpowiedzi, jednak nie pozostawiają złudzeń - pełnienie służby w mieście, gdzie
po ulicach biegają zamaskowani psychopaci nie należy do przyjemności. Już od pierwszych zeszytów serii jasne jest,
że bohaterowie nie mają wielkiego wyboru i chcąc nie chcąc wchodzą zazwyczaj w
sam środek piekła - w czasie rutynowej kontroli natykają się na ukrywającego
się superzłoczyńcę, co kończy się tragicznie. Autorzy podkreślają tym samym, że
Batman nie jest wszechmocny i wszechobecny. Nawet jego interwencje - choć
wydają się nieraz niezbędne - mogą być dyskusyjne, bo zaniżają morale i
umniejszają rolę odwalających brudną robotę funkcjonariuszy. Uczuciem często
dotykającym gothamskich policjantów jest bezradność, frustracja i bezcelowość
ich starań. Nawet jeśli Batman złapie Jokera (którego policjanci wystawili mu
na tacy) i umieści w Arkham, to ten pewnikiem niedługo ucieknie i znów ucierpią
niewinni. Jak trafnie ujęła sprawę jedna z postaci: "Wszyscy w wydziale
wiedzą, że sprawiedliwość nie dosięga zamaskowanych świrów, którzy zabijają
gliniarzy." Praca w tych warunkach jest niezwykle stresującym zajęciem, a
do tego dochodzą - zdawałoby się prozaiczne, a jednak istotne, jeśli się nie
jest ekscentrycznym milionerem - naciski przełożonych, kwestie finansowania
jednostki, korupcja i problemy osobiste.
Jednym z
najbardziej charakterystycznych wątków serii są losy policjantki o
skłonnościach homoseksualnych, która próbuje ukrywać swoją orientację przed
kolegami z pracy i rodziną. Tego typu kwestie społeczno-obyczajowe są co prawda tylko tematem pobocznym, jednak zostały też całkiem przekonująco nakreślone, dzięki czemu możemy obserwować, jak czynniki zewnętrzne wpływają na życie i pracę bohaterów. Ze względu na te elementy komiks doczekał się licznych porównań ze słynnym serialem policyjnym „Prawo ulicy”. Mimo iż przesadą byłoby twierdzenie, że „Gotham Central” faktycznie mu dorównuje, to chyba jest to najlepszy trop dla potencjalnego czytelnika, oba bowiem często pokazują pracę policji odartą z fajerwerków. Podobnie jak w „Prawie ulicy”, w komiksie często pojawiają się sceny przesłuchań i żmudnego śledztwa
Warto
zaznaczyć, że urealnienie przybrało w tym komiksie specyficzną formę. Twórcy
wiedzieli jaki wachlarz możliwości daje uniwersum Batmana i przedstawiają wiele
interesujących aspektów, na których zarysowanie niekoniecznie jest miejsce w
regularnych seriach sygnowanych znakiem nietoperza. Elementem powtarzającym się
kilkakrotnie jest przykładowo specyficzny rynek kolekcjonerski - batrangi
pojawiają się na Ebayu, dowody rzeczowe wypływają z policyjnych magazynów i
lądują na nielegalnych aukcjach jako pamiątki po superłotrach. Dla scenarzystów
interesującym motywem stał się również umiejscowiony na dachu jednostki
bat-sygnał. Używanie go przez funkcjonariuszy jest odgórnie zakazane, oficjalne
stanowisko policji uznaje Batmana za legendę miejską, a sam reflektor ma być
rzekomo używany jako broń psychologiczna zaniżająca morale przestępców.
*
Ze
względu na nawarstwienie drobnych, acz istotnych dla budowania świata
przedstawionego w policyjnej historii części składowych, "Gotham
Central" wniosło dużo do uniwersum Człowieka Nietoperza i pozwoliło
inaczej patrzeć na jego mit. Jednak wbrew temu, co mówią niektórzy krytycy i
czytelnicy, nie jest to najlepsza seria kryminalna ostatnich lat. Niemniej,
Brubaker i Rucka stworzyli komiks ambitny i nie schlebiający gustom
przeciętnego odbiorcy superbohaterskiej pulpy. Napisali komiks - co warte
podkreślenia - jaki sami zapewne chcieliby przeczytać. Mimo pochwał krytyków i
kilku środowiskowych nagród, seria nie była zbyt popularna w formacie
zeszytowym i po czterdziestu odcinkach została zawieszona. Jednak wydania
zbiorcze cieszą się sporym powodzeniem i "Gotham Central" uchodzi
dziś za tytuł, który obowiązkowo musi się znaleźć na półce każdego miłośnika
Batmana. To bardzo dobra pozycja i trzeba przyznać, że mimo kilku podobnych
prób (jak komiksy o komisarzu Gordonie i dwie uznawane za protoplastów
"Gotham Central" miniserie: "Sam i Twitch" oraz "Metropolis
S.C.U") żaden superbohaterski komiks nie doczekał się lepszego policyjnego
spin-offu.