Miłośnikiem Davida Petersena stałem się jeszcze zanim
przeczytałem jakikolwiek jego komiks. Łatwo było mu ukraść moje serce. Po pierwsze dzielę z nim dość nietypową
jak na dorosłą osobę miłość do animorficznych postaci. Po drugie jest
wspaniałym grafikiem który nie dość, że wyrobił sobie znakomity warsztat, to
jeszcze operuje cyfrowymi technikami tak, że nawet ja - zagorzały przeciwnik
komputerowego kolorowania komiksów - nie tylko nie mam się do czego przyczepić
od strony estetycznej, ale jestem wręcz urzeczony efektem jego pracy. W tym
roku do rąk polskich czytelników trafił najsłynniejszy komiks tego autora:
obsypana nagrodami seria „Mysia Straż”.
Dla swojej opowieści autor obrał bardzo specyficzną formę, w której komiksowe historie o animorfach są dość rzadko przedstawiane. Niewiele odnajdziemy tu kreskówkowej estetyki, to raczej wzorcowy realizm nawiązujący zarówno do starej szkoły ilustracji dziecięcej, jak i klasyki grafiki fantasy.
Prócz rysunków największą zaletą komiksu Petersena jest wykreowany przez niego świat. Najprościej będzie mówić o nim w kategoriach fantasy, ale nie jest to typowa, baśniowa odmiana gatunku – to raczej realia mrocznego średniowiecza zaludnionego przez (pardom, w tym przypadku to chyba jednak „zamieszkałego”) inteligentne myszy. Gryzonie uzbrojone są po zęby w broń białą, noszą płaszcze i chodzą na dwóch łapkach. Tytułowa Mysia Straż to sławna elitarna jednostka do zadań specjalnych pilnująca porządku w tej krainie. Nie straszne im żadne zadanie i prędzej zginą niż go nie wykonają. Czasy, w których rozgrywa się akcja to okres gdy w świecie myszy panuje pokój. W pierwszej odsłonie serii trzej członkowie straży wyruszają na błotniste jesienne trakty, nie wiedząc jeszcze, że wplątają się w wielką intrygę, która może zakłócić dotychczasowy ład i porządek.
Uniwersum stworzone przez Petersena obmyślone jest w najdrobniejszych
szczegółach, a do tego jest cały czas rozbudowywane. Każdy album został
uzupełniony ciekawostkami na temat życia codziennego wojowniczych gryzoni. Myszy mają swoją kartografię, historię,
rzemiosło i legendy. Nic więc dziwnego, że doczekały się poświęconej im
papierowej gry fabularnej, pozwalając uniwersum rozwijać się poza kartami opowieści.
Gdy pierwszy raz „Mysia Straż” wpadła mi w ręce, sięgałem po
nią z wypiekami na twarzy, sądząc, że będę obcował z czymś niezwykłym zarówno
od strony graficznej, jak i fabularnej. Niestety, łyżką dziegciu w beczce miodu
okazał się sam scenariusz. Nie mam zamiaru stwierdzać, że jest źle napisany, bo
minąłbym się z prawdą – jest najzwyczajniej bardzo sztampowy i pretekstowy. Pod
względem fabularnym to po prostu opowieść fantasy jakich wiele. Odkładając książeczkę, pozostałem więc z
wrażeniem, że mimo iż wyobraźnia Petersena jest bardzo bogata, to jego talent
literacki nie równa się z jego zdolnościami plastycznymi.
Po komiksy fantasy sięgam znacznie chętniej niż po powieści.
Z prostej przyczyny – książki tego typu to najczęściej masowo produkowane
czytadła, często grafomańskie, skupiające się jedynie na narracji i pozbawione
jakiejkolwiek warstwy intelektualnej ( są oczywiście wyjątki np. Saga
Ziemiomorze autorstwa Urszuli Le Guin). Natomiast w komiksach wspaniałe
grafiki, tworzone przez znakomitych rzemieślników, najczęściej rekompensują
wszelkie niedostatki fabularne. Tak też
jest w przypadku albumu Petersena. Jak wiadomo dzieciaki kochają fantasy, więc jeśli
chcecie, żeby wasze wyniosły cokolwiek po lekturze tego typu
opowieści, wręczcie im komiks. Ze względu na walory estetyczne „Mysia Straż”
będzie bardzo dobrym wyborem.