Przeczytałem drugi raz w życiu „Gwiazdę pustyni”. Na szczęście nic nie pamiętałem z pierwszej lektury. Nie wiem dlaczego mam taką dziurę w głowie, ale tym razem jestem tym komiksem całkowicie oczarowany a scenarzysta – Desberg – stał się dla mnie w końcu nazwiskiem, a nie tylko tym kolesiem, który pisał pretekstowe scenariusze dla Mariniego.
Rzecz zaczyna się w Waszyngtonie. Głównemu bohaterowi, pracownikowi rządowemu, ktoś brutalnie zabija żonę i córkę. Wszelkie tropy prowadzą gdzieś na zachód, na totalne zadupie, gdzie żelazną ręką rządzi pewien drab kręcący lokalnym burdelem i saloonem. Niedługo do tego miejsca ma dotrzeć kolej, co komplikuje niejako sprawę.
Wbrew pozorom to nie do końca rzecz westernowa jeśli o poetykę opowieści chodzi. Owszem, wszystko dzieje się na Dzikim Zachodzie, ale historia napisana została w stylu kryminału noir, a dodatkowo nosi w sobie pewne elementy gotyku. Z czarnym kryminałem wiąże tę opowieść narracja: gęsta, pierwszoosobowa i pełna kwiecistych opisów delirycznych stanów emocjonalnych bohatera. Jest tu też wielki ładunek mizoginii, przemocy wobec kobiet i ogólnie nad wszystkim ciąży ponura atmosfera. Gotyckość objawia się natomiast w fakcie, że to mroczna, fatalistyczna opowieść, nasycona smutkiem i konsekwencjami wcześniejszych czynów danych postaci, ich zetknięciami z przeszłością, która wisi nad nimi jak klątwa. Atmosferę można kroić nożem, a antagonista jest bardzo demoniczną postacią. Drugi zawarty tu zeszyt dzieje się zresztą głównie w mroku, co tylko podkreśla gotycki rodowód tej historii i podbija uczucie grozy, jakie zostaje wywołane u czytelnika.
Do tego dochodzą rysunki. Graficznie jest to rzecz bezbłędna. Marini ze swoim post-disneyowskim stylem wpierdala się w tę opowieść jak dzik w żołędzie. To chyba najlepiej narysowany jego komiks, pełen tej specyficznej cartoonowości a przy tym mocno realistyczny. Są tu jeszcze dodatkowo niesamowicie dobre sceny erotyczne, które – co już kiedyś podkreślałem – Mariniemu wychodzą wcale nie gorzej niż Manarze.
„Gwiazda pustyni” to w swojej kategorii tytuł znakomity i jedno z największych dokonań europejskiego komiksu na polu westernu. Owszem, to nie jest skomplikowana opowieść, nie ma też tak silnej warstwy intelektualnej jak dajmy na to „Krwawy południk”, ale opowiedziana jest z prosto z bebechów i tak też narysowana. Kto nie wierzy w siłę Desberga i Mariniego, niech sięgnie po ten komiks. Ciary na ciele murowane.