Bardzo
dobry frankofon znakomicie łączący humor z mocno przygodowym komiksem
fantasy w konwencji płaszcza i szpady. Rzecz odbija się od trampoliny
motywów zaczerpniętych z legend arturiańskich, ale w ostatecznym
rozrachunku poradziłaby sobie bez nich. To nie jest do końca zabawa
cytatami. Autorzy stworzyli swój własny, bardzo dobrze funkcjonujący
świat, wypełniając go świetnie napisanymi bohaterami. Wyszła rzecz
trochę przypominająca „Donżona” i to jego fani powinni zdecydowanie
sięgnąć po „Furię”.
Komiks traktuje o córce króla Artura, z którą
z zamku prysnął słynny miecz władcy. Oręż okazuje się być
spersonifikowany: gada i jest podstępny. Księżniczka natomiast,
niechętna względem ożenku z obrzydliwym baronem, łatwo mu wierzy i ma
nadzieję rozpocząć po ucieczce wszystko na nowo obok żyjącej w mieście
siostry. Jak się pewnie domyślacie, wszystko potoczy się inaczej, niż
zaplanowała dwójka bohaterów, których czeka brutalne zderzenie z
rzeczywistością . Obrzydliwy baron (będący zupełni kimś innym niż się
wydaje) rusza tropem zbuntowanej Księżniczki, a ta przypadkowo znajduje
swoją siostrę pracującą w nieoczekiwanym przez nikogo miejscu.
„Furia”
niesamowicie łączy w sobie różne style. Mimo iż wiele się tu dzieje
fabularnie, to postmoderna formy jest zdecydowanie większa niż treści.
Obok siebie funkcjonują odważnie zestawione dwa cartoonowe style:
postsfarowski, frankofoński, z zaczerpniętym z zupełnie innych rejonów
mocno mangowym, humorystycznym zacięciem. Czyta się to zaskakująco
dobrze, acz wyobrażam sobie ludzi, którzy mają z tą eklektyczną
mieszanką problem. To nie jest bowiem klasyczny styl francuski, to
szalony tygiel czerpiący ewidentnie z różnych szkół opowiadania obrazem.
Są tu obok tego wszystkiego niesamowite sceny z potworami niby żywcem
wyjęte z „Berserka” Miury, co tylko wzmaga uczucie eklektyzmu i
obcowania z czymś inspirowanym japońskim komiksem.
Ostatnio
wychodzę na boomera, bo średnio odnajduję się i utożsamiam z komiksami,
które przychodzi mi recenzować. „Furia”, mimo iż jest dość nowoczesna i
wcale nie kierowana do starych nerdów, skradła mi serce. Jest przy
okazji pierwszym tegorocznym albumem, jaki wpisuję na moją listę „The
best of 2024”. To zdecydowanie sztosiwo i nie wyobrażam sobie nie
wspomnieć o tej pozycji w podsumowaniu roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz