Są na rynku komiksowym takie nazwiska, które nie potrzebują reklamy. Daniel Clowes to stary wyjadacz i żywy klasyk, którego najnowsze dzieło stanowi nie lada kąsek dla miłośników opowieści rysunkowych. Niebezpieczeństwem dla artystów mających na swym koncie arcydzieła jest to, że będą z nimi porównywane ich najnowsze prace. „Mocnica” zawiera w sobie większość tendencji, które amerykański twórca rozwijał przez cały swój dorobek. Nie da się jednak nie zauważyć subtelnych zmian w sposobie opowiadania. Clowes wciąż szuka nowych rozwiązań narracyjnych dla swoich zawikłanych postaci i historii.
„Monica” - ponad 100 stron w dużym formacie podzielonych na 9 rozdziałów, z których kilka jest oddalonych od głównego nurtu opowieści. Nie przechodzi się przez ten komiks szybko. Warstwa tekstowa wydaje się tu niejednokrotnie dominującą. Moją uwagę, a propos samego wydania, zwrócił papier – nie błyszczący, kredowy – tylko matowy, bardziej szlachetny (satynowy?), w rozdziałach dygresyjnych pożółkły, od którego nie odbija się światło lampki, pod którą czytamy. Dokłada to swoją małą cegiełkę do zbudowania atmosfery komiksu sprzed lat. Mamy wrażenie jakbyśmy wygrzebali jakiś ukryty, zakurzony skarb.
Opowieść zaczyna się od krótkiej historii świata, która zajmuje całe dwie strony. Następnie przechodzimy do okopów wojny w Wietnamie, gdzie poznajemy niedoszłego ojca Moniki, aby po chwili znaleźć się w Stanach. Tam będziemy śledzić losy Penny, matki tytułowej bohaterki. Kontekst czasu i miejsca akcji jest – nawet bardziej niż zwykle u Clowesa – bardzo istotny. Ameryka, lata 60' – rewolucja seksualna, dragi, totalne pogubienie ideologiczne i mentalne. Penny regularnie zmienia partnerów, nie jest w stanie zdecydować, co tak naprawdę czuje i czego chce. W końcu na świat przychodzi Monica. To jej narrację będziemy czytać w prostokątnych ramach kadrów. Całą historię życia.
Ogólnie nie są to łatwe sprawy. Autor „Ghost World” zdążył nas już przyzwyczaić do budowania opowieści wielopiętrowych, zawiłych, niewyjaśnionych – nad którymi unosi się aura tajemnicy oraz czegoś głęboko demonicznego. Monica jako już dorosła osoba poszukuje klucza do wyjaśnienia swojego w życia. Czytelnik śledzi ciąg rzuconych na karty komiksu retrospekcji, introspekcji, spekulacji. Złowrogie sekty - sekrety matki – porzucenie – odrzucenie – utrata - nieznany ojciec - trudna młodość. Bohaterka prowadzi śledztwo niczym w filmie noir, jednak gdy elementy układanki zaczynają zbierać się do kupy, nastaje wątek, który kompletnie zaburza fabułę i poszukiwanie sensu trzeba zacząć od nowa.
Monica to postać typowa dla bohaterów Clowesa. Introwertyczna, lekko zaburzona, niepewna swoich reakcji oraz tego kim jest. Ten głęboki niepokój tożsamościowy legitymizuje pojawianie się dziwnych, nierealnych incydentów, o których nie wiemy, czy zdarzyły się naprawdę, czy są owocem fantazji i fobii narratorki. Głównym problemem, jaki wyłania się z lektury omawianej powieści graficznej, jest samotność i brak perspektywy zbudowania trwałej więzi z drugą osobą. Stanowi to pokłosie „wolnościowych” poszukiwań pokolenia, które żyło w latach 60'. Jedyną nadzieję stanowi terapia, głębokie przepracowanie tematu, poukładanie sobie w głowie. Ostatecznie należy odrzucić to co było i nastawić się na realizację własnej osoby. Tylko czy to nie kolejna iluzja?
Clowes - co nie dziwi - także i w swym najnowszym dziele romansuje z dawną estetyką. Jednakże klisze oraz pewna doza kiczu pełnią u niego rolą inną niż rozrywkową. Pokrywają one lęk metafizyczny, który bohaterowie nie potrafią w inny sposób wyartykułować. Autor Miotacza śmierci nie po raz pierwszy wykazuje, że nasze życie na ziemi jest czymś cholernie dziwnym, mrocznym i nieprzewidywalnym (choć naznaczonym klątwą). Pełne zrozumienie siebie i swojej życiowej roli jest w tej perspektywie kompletnie skazane na porażkę.
Jeśli czytałeś poprzednie pozycje amerykańskiego rysownika, wiesz jakiej szaty graficznej się spodziewać. Tutaj - jak zresztą w każdej innej jego pracy - jest ona poddana drobnej korekcji dyktowanej charakterystyką opowieści. Można bowiem powiedzieć, że Daniel Clowes wciąż robi jeden komiks, jednak te subtelne zmiany świadczą o tym, że nie jest to do końca prawda. „Monica” na tle poprzednich albumów wypada dosyć poważnie, mimo obecności - stałej u autora - mrocznej groteski. Muszę przyznać, że czasami czułem się nieco przytłoczony nadmiarem tekstu. Rozumiem konieczność takiego zabiegu oraz jego świadome użycie przez twórcę tak bardzo już doświadczonego. Chodziło mu zapewne o sugestywny obraz bohaterki, która przeprowadza nieustanną wiwisekcję swoich stanów psychicznych. Pewne myśli wracają jak mantra, ale wciąż rozbijają się o nieprzekraczalną ścianę, stąd nieustanne ich wałkowanie, chwiejność osobowości. Nie ukrywam, że jednak w pewnych momentach komiks zaczął mnie nieco nużyć, a protagonistka drażnić. Niemal brak tu „czystego komiksu” czyli kadrów bez dymków, lub z ich niewielką ilością, w których rozgrywałaby się jakaś akcja. Mamy za to sporo literatury. Na szczęście całkiem dobrej.
Po Monicę sięgną wszyscy fani Clowesa, wszak jest to artysta, który wyhodował sporo epigonów, poszerzając możliwości narracyjne medium komiksowego. Wg mojej opinii nie jest on jednak równy, gdyż robi komiksy dobre oraz wybitne. Ten jest „zaledwie” dobry (podobnie jak np. „Miotacz śmierci”). „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza” wyznaczyła górną poprzeczkę, do której trudno jest doskoczyć. Pamiętajmy jednak, że mimo pewnych podobnych wątków – tajemne rytuały, sekty, teorie spiskowe – ambicje powieści graficznej „Monica” są odmiennego rodzaju. Być może nie do końca je rozszyfrowałem, ale mimo to jestem w stanie stwierdzić, że zetknąłem się z pozycją niebłahą, która stanowi interesujące wyzwanie intelektualne dla czytnika.
Autor: Jakub Gryzowski