Manga, japoński komiks – jak zwał tak zwał – cieszy się na świecie niesłabnącą popularnością. Nie znam statystyk, ale na oko u nas chyba większą niż superhero. Sam piszę o niej mało i mimo iż kupuje ją i czytam, to nie uważam się za speca w tej dziedzinie. Niemniej lubię tę kategorię i nie jestem w jej zakresie zupełnie laikiem. Czytam ją częściej od współczesnych komiksów Marvela, od których odbijam się ilekroć po coś sięgnę, a trzeba Wam wiedzieć, że jestem fanem autorów z Domu pomysłów, ale tych tworzących w latach 80. i 90.
Połączenie mangi z uniwersum Marvela wydało mi się jednak na tyle kuszące, że postanowiłem sięgnąć po bardzo ciekawie się zapowiadający komiks autorstwa kobiety podpisującej się pod swoimi pracami jako Peach Momoko. Nigdy nie czytałem jej prac, ale dostępne mi grafiki były zdecydowanie godne podziwu. Gdy wziąłem w ręce i przekartkowałem ogromny, piękknie wydany album „Dni Demonów”, utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że od strony plastycznej to najwyższa półka. W opowieściach obrazkowych liczy się jednak coś innego niż wybitna graficzna robota. Tu zdaje się jest pies pogrzebany, bo mimo iż narracyjnie to dobra rzecz, to fabuła pozostawia wiele do życzenia.
Przede wszystkim, szumne nazywanie tego, co dostałem „alternatywnym światem Marvela inspirowanym japońskim folklorem” jest dużym nadużyciem. Nie ma tu wielu śladów czegokolwiek z Domu Pomysłów, prócz imion i designu niektórych postaci. Na tym poziomie to zwykły skok na kasę. Historia jest całkowicie autonomiczna i dla mnie – mimo wszystko fana Marvela – nic tu się nie zgadza. Najfajniejszym elementem są faktycznie motywy przypełzłe z Japońskiego folkloru, ale stylizowana na japońską „bajkę magiczną” fabuła nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Według mnie dostałem pięknie namalowaną wydmuszkę. Generalnie zwyciężyły mnie świetne, różniące się momentami style rysunku i bajeczne komputerowe kolory, w najlepszych momentach imitujące delikatne akwarele. Nie było to wszystko jednak na tyle dobre, by usprawiedliwić miałkość fabularną. Jeśli więc w komiksie cenicie nie tylko rysunki, to tu nie macie czego szukać.
Zastanówmy się jednak chwilę. Mam 40 lat, najchętniej czytałbym oldskulowe frankofony i pojebane mangi dla dorosłych. Peach Momoko to jednak totalny mainstream dla współczesnych dzieciaków, mocno kochających popkulturę i tradycję Kraju Kwitnącej Wiśni. Prawdopodobnie więc mijam się z tym komiksem u podstaw. Choć jest mi z tym źle, „najbardziej mnie teraz wkurwia u młodzieży to, że już więcej do niej nie należę”. Nic jednak nie poradzę na swoje preferencje czytelnicze, odmienne od dzisiejszych nastolatków. Z drugiej strony piszę o komiksach dla dzieciaków do RYMSu i chyba umiem rozpoznać dobrą rzemieślniczą robotę. Może więc nie jest to do końca moja wina?