TEKST PIERWOTNIE OPUBLIKOWANY NA ŁAMACH CZASOPISMA SZTUKA.
W 2006 roku David Tibet, jeden z ojców neofolku i lider
projektu muzycznego Current 93, przy okazji nagrywania płyty “Black
Ships Ate The Sky” nakłonił grono artystów do wykonania w różnych
wersjach przejmującej pieśni metodystów “Iduema” i tym samym uczynił z
niej jeden z hymnów mrocznej alternatywy. “Czy urodziłem się po to, by
umrzeć? I musi moja drżąca dusza ulecieć w kraj najgłębszego cienia?
Nieprzeszytego ludzką myślą ponurych krain śmierci, gdzie wszystko jest
zapomniane.” – głoszą słowa pieśni. Tytułowa Iduema to historyczna
kraina geograficzna która umiejscowiona była w okolicach Morza
Czerwonego. Zamieszkiwał ją lud zwany Edomitami, który jeszcze przed
narodzeniem Chrystusa został podbity przez Hebrajczyków i całkowicie
zasymilowany. Przedzierając się na YouTube przez dziesiątki wykonań
można natknąć się na wersję pamiętającą czasy sprzed tego osobliwego
renesansu – wykonywaną przez indiański chór. Utwór postawiony w takim
kontekście nabiera niezwykłego charakteru. Nie tylko ze względu na pewną
zbieżność losów Edomitów i Indian, ale i przez wręcz ponurą dosłowność,
bowiem w hebrajskim “Edom” oznacza czerwony.
*
“Skalp” Jasona Aarona, to licząca 1200 stron komiksowa seria
opowiadające o życiu Indian w najbiedniejszym regionie południa Stanów
Zjednoczonych. Miejsce akcji, Prairie Rose, wzorowane jest na prawdziwym
rezerwacie Lakotów Pine Ridge. Amerykanie krytykujący serię Aarona,
mówią, że “wcale nie jest aż tak źle”, ale statystyki są nieubłagane.
Populację Indian dalej wyniszczają choroby białego człowieka. Nie jest
to już ospa, a alkoholizm i narkomania. Średnia życia w rezerwacie to 50
lat. Pozbawieni perspektyw, zamknięci w swoistym gettcie pozostają
dalej nieprzystosowani i zatracają coraz bardziej swoją tożsamość. Prawo
białych nie sięga do rezerwatu. Pozorną władzę stanowią wódz i policja
plemienna, ale na ulicach rządzą gangi. Warunki tam panujące porównywane
są do krajów trzeciego świata.
W fikcyjnym Prairie Rose panuje nie tylko bieda, ale i korupcja.
Sytuacja, w jakiej znajduje się rezerwat, sprawia wrażenie połączenia
realiów Millerowskiego “Miasta grzechu” z południowo-amerykańskimi
slumsami. Wodzem społeczności jest Lincoln Czerwony Kruk, człowiek,
który przebył drogę od radykalnego bojownika o prawa Indian do
rządzącego żelazną ręką przywódcy- gangstera. Policja plemienna rzecz
jasna znajduje się pod jego kontrolą. W Prairie Rose nie ma się zbyt
wielu perspektyw, więc spora część mieszkańców akceptuje taki stan
rzeczy i utrzymuje się z zajęć kręcących się wkoło narkobiznesu
(dostawa, handel, produkcja).
Wkrótce wódz planuje otworzyć kasyno, łudząc wszystkich, że może ono
sprowadzić na rezerwat dobrobyt, stworzyć miejsca legalnej pracy i
ściągnąć do Pariarie Rose turystów. Jego dawni towarzysze broni z czasów
walki o prawa Indian twierdzą, że nie będzie to nic innego jak pralnia
brudnych pieniędzy. Oprotestowują więc inwestycje i próbują przeszkodzić
wodzowi w otwarciu centrum hazardu. Przywódczynią aktywistów jest Gina
Zły Koń, kobieta, z którą w przeszłości wiele łączyło wodza Lakotów.
Akcja zawiązuje się, gdy na terenie rządzonym przez Lincolna pojawia się
jej syn Danshiel Zły Koń. Indianin – awanturnik, który zniknął z
rezerwatu w młodości. Nie pała wielkim uczuciem do matki, za to dobrze
wali w ryj. Czerwony Kruk widząc w nim obiecujący materiał na swojego
yojimbo i potencjalną broń przeciwko jego matce, postanawia mieć go
blisko siebie i proponuje pracę w lokalnej policji. Tak przynajmniej
można domniemywać z ekspozycji, która ostatecznie ma tylko zbić
czytelnika z tropu. Bowiem w „Skalpie” każdy ma swoje drugie oblicze i
niemal każdy ma, lub będzie miał, coś na sumieniu.
U Aarona “przekonywująco napisana postać” nie jest w żadnym wypadku
przewidywalnym bohaterem. W trakcie progresu fabuły, osoby zmieniają się
diametralnie: słabi stają się silni, dziwki okazują się świętymi, a
pozornie dobrzy i sympatyczni zostają popchnięci do strasznych czynów. Z
każdym następnym tomem zaczynałem rozumieć, że czyny bohaterów nie mogą
być osądzane zbyt pochopnie, bo w Prairie Rose nawet dobre uczynki mogą
mieć opłakane konsekwencje.
Wszystko w scenariuszu jest znakomicie
skonstruowane i działa jak w zegarku, ale to zupełnie inny sposób
pisania, niż zazwyczaj kojarzymy ze sprawnie napisaną, klasyczną
historią komiksową. Nie ma tu formalnych fajerwerków, scenarzysta
bardziej postawił na literackość, i możliwości jakie daje opowieści
snucie jej w formie serialu. Losy wszystkich występujących tu postaci
splata w misterną pajęczynę, a trzeba zaznaczyć, że bohaterów w tym
komiksie jest bardzo dużo i wszystkich łączą bardzo skomplikowane
relacje. Machinalnie chciałoby się więc szukać w występujących tu
bohaterach i ich konfliktach odwiecznej walki przeciwieństw. Nic
bardziej mylnego. Niema tu bowiem podziałów na białe i czarne.
**
“Andre Bazin mawiał, że kino pokazuje świat bliższy naszym
pragnieniom”. Tym stwierdzeniem Godard cynicznie otworzył swój słynny
film “Pogarda”, w którym w brutalny sposób przedstawił stosunki
międzyludzkie, nie przymilając się widzowi i obdzierając swój film
całkowicie z hollywoodzkiej poetyki. Aaron równie cynicznie traktuje
ograne gatunkowe schematy. Western, konwencja gangsterska i sensacyjna
są dla niego jedynie kostiumem, medium przez które chce opowiedzieć
swoją historię. Może lepszym stwierdzeniem będzie od razu wskazanie na
nurty demitologizujące jak antywestern (wspominane bywają tu nawet przez
bohaterów filmy Sama Peckinpaha i książki Cormaca McCarthy’ego), ale to
dalej nie jest pełny obraz tego, w jaki sposób Aaron snuje swoją
opowieść, bo dekonstrukcja gatunku nie jest jego celem. Najistotniejsi
są tutaj ludzie: ich motywacje, wewnętrzne przemyślenia, przeszłość, ale
też przyszłość i niemożność ucieczki od obu tych aspektów egzystencji.
Nie jest jednak tak, że gatunek wcale nie interesuje Aarona. Trzeba
zauważyć, że ze szczególnym namaszczeniem potraktował noir, w którym
odnalazł pewne analogie do sytuacji współczesnych Indian. Jednymi z
najważniejszych bohaterów są wspomniany Danshiel Zły Koń i córka wodza
Carol Ellroy, których łączy burzliwy, toksyczny związek. Nazwiska tych
postaci są zainspirowane dwoma mistrzami czarnego kryminału: Danshielem
Hammetem i Jamesem Ellroyem. Noir oznacza czarny, a w jego tradycję
wpisana jest zguba i upadek. Jego cechy dość trafnie podkreślają
charakter i losy społeczności, o której pisze Aaron. Lakoci to bardzo
niepokorne plemię, które zawsze sprawiało problem rządowi USA i bunt
przeciwko systemowi ma wpisany w DNA. Jest to jednak walka, w której nie
mogą wygrać, zawsze prowadząca do zguby i wykluczenia. To właśnie
członkowie tego plemienia odnieśli spektakularne zwycięstwo pod Little
Bighorn, rozgramiając armię generała Custera. Pyrusowe zwycięstwo
doprowadziło jedynie do zaostrzenia eksterminacji Indian w późniejszym
okresie. W latach 70., to właśnie plemię Lakotów odegrało najważniejszą
rolę w słynnych protestach Wounded Knee II, które co prawda zwróciły
uwagę na Indian, ale ostatecznie niewiele dały, a w Pine Ridge warunki
życia nie uległy zmianie.
***
„Skalp” to znakomita, trzymająca w napięciu i poruszająca opowieść.
Trudno uwierzyć że to trzeci scenariusz komiksowy, jaki Aaron w ogóle
napisał. Sam w posłowiu przyznaje się, że wysoką jakość w dużej mierze
zawdzięcza pomocy edytorom i rysownikowi serii. Głównym ilustratorem
“Skalpu” jest Rajko Milošević, Serb ukrywający się pod pseudonimem R.M.
Guera. To prawdziwy weteran, który ma na swoim koncie pracę na wielu
rynkach komiksowych: od Jugosławii, przez Hiszpanię, Francję po Wielką
Brytanię. Gdy zaczynałem czytać serię, jego rysunek kojarzył mi się z
komiksami z lat 90. Dopiero z czasem, gdy do fabuły zostały wprowadzone
inne nacje, zacząłem dostrzegać europejskie korzenie jego kreski.
Jeśli dobrze przyjrzymy się pracy Guery na przestrzeni wszystkich 5
tomów, to stwierdzimy, że w jego stylu zawarty jest zarówno pierwiastek
Loisiela, Bouqa, jak i Moebiusowski “Blueberry”. Przy czym, Guera
całkowicie odżegnuje się od szpanerstwa i raczej stara się klarownie
prowadzić narrację, niż za wszelką cenę imponować czytelnikowi. Serb
jest tak znakomitym rzemieślnikiem, że rysujący w “Skalpie” kilka
zeszytów Francavilla, który jest przecież znakomitym rzemieślnikiem,
wydaje się zahukanym amatorem. Potęga Serba nie leży jednak w jakimś
szczególnie rozbuchanym stylu, a niesamowitym wyczuciu gatunków, po
jakich poruszał się rysując serię. W posłowiu Aaron wspomina o
fascynacji włoskimi westernami, które dzielił z Guerą. Myślę, że był to
jeden z kluczy do sukcesu i że uberamerykańskość “Skalpu” ma swoje
korzenie właśnie w europejskim spojrzeniu na gatunki. Po sukcesie serii
Guera został dostrzeżony w Stanach również poza biznesem komiksowym.
Wcale nie dziwi mnie też, że to właśnie on narysował obrazkową adaptację
„Django” do scenariusza Quentina Tarantino.
Kontrowersje
Obraz rdzennych Amerykanów jaki znamy, jest stricte popkulturowy,
fałszywy i ukształtowany przez wzorce ukazywane w Hollywood. Kłamstwo
jest tak daleko posunięte, że nawet walczący o prawa tej mniejszości
słynny indiański aktor i aktywista Iron Eyes Cody okazał się z
pochodzenia Włochem zatajającym swoje korzenie przed opinią publiczną.
Od zarania kina Indianie byli ukazywani albo jako dzikie bestie jeżdżące
w koło dyliżansu, albo jako natchnieni wielcy wojownicy. Żaden z tych
portretów nie jest prawdziwy, a ze względu na to, że kino dawno
zapomniało już o westernie nie pojawiła się jakakolwiek alternatywa
mogąca zmienić ten stan rzeczy.
Cały świat staje na baczność, gdy pada słowo Holokaust, ale nikt
otwarcie nie mówi, że to na terenie obu Ameryk odbyło się największe,
zakrojone na masową skalę i niezwykle systematyczne ludobójstwo w
historii. Indianie zostali wybici niemal do nogi, cudem uniknęli losu
bizonów i do dziś żyją w rezerwatach. Czasem ktoś przebąkuje o Cortezie,
ale w gruncie rzeczy nikt nie czuje się za to winny. Problem narastał, a
przez lata wszyscy udawali, że go nie widzą. Wrzód pękł w latach
70.,gdy aktywowały się grupy walczących radykałów, którzy, w mniej lub
bardziej pokojowy sposób próbowali wywrzeć presję na rządzie i zmusić
opinię publiczną do dostrzeżenia Indian. Do tego pokolenia należał
właśnie Lincoln Czerwony Kruk który przebył drogę od bojownika do
silnorękiego przywódcy-gangstera.
Najbliżej dowiedzenia się czegokolwiek sensownego o rdzennych
amerykanach świat był w 73. roku, gdy podczas wręczenia Oscarów za
najlepszą rolę męską zamiast Marlona Brando na scenę wkroczyła kobieta w
tradycyjnym stroju Apaczów. Za pośrednictwem indiańskiej aktywistki
Sacheen Littlefeather aktor odmówił przyjęcia nagrody. Był to akt
protestu przeciwko kłamliwemu ukazywaniu Indian przez Hollywood i
poparcie dla protestów w Wounded Knee. Po tym incydencie tematyka stała
się tak drażliwa, że mało kto w show-biznesie chce dziś ją podejmować.
Co gorsza, obecnie już nikt nie wie, jak ukazywać Indian.
Paradoksalnie również “Skalp” został ostro skrytykowany przez ludzi
broniących praw rdzennych Amerykanów. Aaron nie obchodzi się z nimi jak z
jajkiem, nie gloryfikuje, ani nie czyni duchowych zwycięzców – ukazuje
jako przegranych i zdegradowanych w dzisiejszym świecie. Tylko w domyśle
możemy powiedzieć, że zdegradowanych przez białą kulturę, ale jeśli
ktoś tego nie wie, to chyba nie powinien się nazywać bojownikiem o prawa
Indian. Scenarzysta został oskarżany o szerzenie stereotypów, a nawet
rasizm. Nie mówi się o tym, ale prawdopodobnie dlatego na serię nie
spadła lawina nagród, na które niewątpliwie zasłużył “Skalp” bowiem to
jeden z najlepszych komiksów, jakie wydawnictwo Vertigo kiedykolwiek
miało w stajni.
Jako człowiek dostający wysypki od niezdrowej
poprawności politycznej, nie potrafię zostawić sprawy bez komentarza.
Nie wszystkie rezerwaty są dysfunkcyjne, ale ten opisywany w “Skalpie”
jest. Wymaga tego konwencja, po której poruszał się scenarzysta. Pytany o
swoje inspiracje Aaron wymienia seriale telewizyjne (słynne “Prawo
ulicy”), filmy Pecinpaha, włoskie westerny i filmy o cyganach Emira
Kusturicy. Ja natomiast, broniąc go wskazałbym na podobieństwa do
twórczości Abla Ferrary z lat 90. – “Złego porucznika”, “Króla Nowego
Jorku”” i “Pogrzebu”. W tamtym czasie reżyser w bardzo interesujący
sposób łączył gatunki sensacyjne nie tylko z kinem stricte autorskim,
ale również zaangażowanym społecznie, w pewien sposób odwołując się do
tradycji neorealizmu, a raczej tego, co z niego później wyrosło
(wcześniej takie nawiązania mogliśmy znaleźć np. u Scorsese w “Ulicach
nędzy”). Ferrara mimo iż ukazywał upadek człowieka, to podobnie do Pier
Paolo Pasoliniego był zakochany w proletariacie, biedocie i straceńcach.
Mam nieodparte wrażenie, że podobnym uczuciem Aaron obdarza Indian i
tylko ktoś nie potrafiący zrozumieć, czym jest prawdziwy humanizm
(przynajmniej dla mnie humanizm w sztuce jest bowiem opowiadaniem o
człowieku z wszystkimi jego przywarami nie o jego wyidealizowanym
wzorcu), jest w stanie zarzucić mu rasizm.
Oczywiście “Skalp” cechuje pewne przerysowanie, ale po raz wtóry
podkreślę, że mamy przecież do czynienia z noir – nurtem wywodzącym się
na poły z amerykańskiego kina gangsterskiego (mało kto pamięta, ale
wczesne filmy w tym gatunku jawnie gloryfikowały bandytów, ukazując ich
jako współczesną wersję Robin Hooda) , jak i z ekspresjonizmu
niemieckiego (ten, prócz tego, że był pewną estetyką, stawiał też bardzo
trudne pytania natury moralnej np. o miejsce chorych psychicznie w
społeczeństwie). Być może noir nie objawia się tak wyraźnie w warstwie
wizualnej, lecz trzeba podkreślić, że również fabularnie jest
nacechowane przejaskrawieniem. Moim zdaniem “Skalp” nie piętnuje Indian.
Owszem, pokazuje ich nieprzystosowanie, ale portretuje tę społeczność z
różnych perspektyw i pyta o jej miejsce we współczesnym świecie.
Niestety, nie daje odpowiedzi. Trudno jednak oczekiwać od noir, by je
dawało. Utwory przynależne do tego nurtu zawsze opowiadały o
nieuchronnym upadku.
****
“Skalp” to dzieło wybitne, obok którego trudno przejść obojętnie. Nie
tylko dlatego, że jest znakomitym komiksem, a z powodu tego, że w
mistrzowski sposób porusza śmierdzące i bardzo niewygodne dla Ameryki
tematy. To utwór na tym samym poziomie rozrywkowy, co publicystyczny.
Komiks doceniony zarówno przez czytelników, jak i przez krytykę.
Prawdziwe arcydzieło gatunku.