Czytałem komiks Yslaire’a trzeci raz w życiu i będę z nim
obcował jeszcze nie raz. Uważam go za jeden z najlepszych albumów, jakie
wyszły w serii Mistrzowie Komiksu. Mimo iż pierwsza jego część w
oryginale ukazała się w 1986 roku, to czas obszedł się z nią bardzo
łagodnie, więc pod każdym względem równie dobrze mogłaby zostać
stworzona dzisiaj. Genialna jest tu zarówno warstwa plastyczna jak i
narracja obrazem.
„Sambre” jest bardzo udanym połączeniem komiksu historycznego (akcja
dzieje się w czasie Rewolucji lutowej 1848 roku) z grozą
charakterystyczną dla starej szkoły, czy jak kto woli – horrorem
gotyckim. Wydawca, nie chcąc wystraszyć czytelników, opisuje tę cechę
posługując się słowem „mistyczny”. Niech i tak będzie. Obie te tematyki
bardzo sprawnie się przecinają, oferując nam opowieść wymykającą się
jednoznacznym klasyfikacjom. Mam jednak wrażenie, że miłośnicy gotyku
będą najtrafniejszą grupą docelową. Nie zrozummy się źle, to nie jest
dzieło retro, bo zarówno w warstwie plastycznej jak i narracyjnej czuć
świeżość, ale jego poetyka daleka jest od typowego komiksu środka.
Specyficzny, dobrze dozowany mrok sączy się z kart tej opowieści, ale
nie uświadczymy tu wilkołaków czy wampirów. Cała groza tkwi gdzieś
wewnątrz bohaterów i jest metaforycznie ukazana jako dziedziczna
choroba, która objawia się tym, że jej nosiciel ma czerwone oczy.
Autorowi udało się idealnie oddać deliryczną atmosferę nadchodzącej
klęski, która majaczy nad postaciami tego dramatu. Mamy tu szlachecką
rodzinę, od wielu pokoleń naznaczoną wspomnianą rodową klątwą, a losy
familii nierozerwalnie łączą się z historią Francji. Galeria postaci
poszerzona jest też jednak o ludzi z niższych klas społecznych, co
skutkuje świetnymi portretami innych kast tamtego okresu. Mimo iż
historia rozpoczyna się na prowincji, to w późniejszych albumach ukazany
jest też brud Paryża i panujące w nim nastroje rewolucyjne. Możemy
odbierać opowieść o chorobie jako metaforę zagrożenia, jakie czyha na
arystokrację – nieuchronną zagładę, która musi spaść na całą francuską
szlachtę. To nie tylko horror. To historia o końcu pewnej epoki i to
właśnie jest największą siłą dzieła Yslaire’a, dlatego będzie
zapamiętane przez dekady jako arcydzieło komiksu.
Warstwa plastyczna idzie w zupełnie innym kierunku niż typowy komiks
frankofoński. Zamiast realistycznej maniery mamy bardzo osobny styl.
Królują tu semi-realistycznie narysowane postacie. Może są nawet nieco
kreskówkowe? Paradoksalnie ten rodzaj rysunku nie powinien pasować do
tego typu opowieści, a jednak wszystko bardzo dobrze ze sobą współgra.
Grafikę uzupełnia mocna, barokowa kolorystyka, która idealnie podkreśla
tematykę i kojarzy się z mrocznymi historiami w stylu Tima Burtona.
Powiedziałbym nawet, że z twórczością Mario Bavy, mistrza włoskiego kina
gotyckiego, ale to niepomiernie mniej znany autor. Zresztą strzelam, że
filmy (obok literatury gotyckiej) były dla Yslaire’a nie lada
inspiracją przy tworzeniu tego komiksu i jeśli miałbym umiejscowić
gdzieś jego dzieło, to postawiłbym je właśnie między dziełami Bavy (ze
wskazaniem na znakomite „Ciało i bicz” – polecam jeśli podobało Wam się
„Sambre”), a kinem z wytwórni Hammer. Horrory te jednak nadgryzł ząb
czasu i są dziś zjadliwe raczej tylko dla pasjonatów. Natomiast komiks
Yslaire’a wyprzedza je o kilka długości jeśli chodzi o wartości
artystyczne, a do tego nie zestarzał się ani na jotę.
„Sambre” doczekało się serii pobocznej zatytułowanej „Wojna
Sambre’ów”. W cyklu tym ukazały się aż trzy albumy. To nie są złe
komiksy, ale moim zdaniem nie powinny ujrzeć światła dziennego. Przede
wszystkim gdzieś uleciała cała gotyckość oryginalnego albumu – historia
rodu została po prostu wyeksploatowana niczym telenowela i nie pozostało
w tych opowieściach za grosz tajemnicy. To rzeczy głównie o intrygach
dworskich, które mogą się spodobać miłośnikom komiksu historycznego, ale
nie tym, którzy szukają mroku charakteryzującego oryginalny album.
Warstwa narracyjna, tak znakomita w pierwowzorze, tu mocno opiera się na
słowie, przytłaczając czytelnika nawałem tekstu. Do zilustrowania tych
części zostali zaproszeni inni artyści, którzy próbują naśladować styl
Yslaire’a, przy czym bardziej kierują się w stronę rysunku
realistycznego.
Udaje im się to, czasem nawet z dobrym skutkiem, ale w ostatecznym rozrachunku muszę przyznać, że wyszedł z tego niezamierzony kicz. Zaproszeni rysownicy to epigoni, którym brak talentu autora oryginału.
Udaje im się to, czasem nawet z dobrym skutkiem, ale w ostatecznym rozrachunku muszę przyznać, że wyszedł z tego niezamierzony kicz. Zaproszeni rysownicy to epigoni, którym brak talentu autora oryginału.
Jak wspomniałem we wstępie, czytałem „Sambre” już kilka razy i zawsze
komiks ten robił na mnie duże wrażenie. Uważam, że jeśli interesujecie
się medium, to nie możecie przejść obok tego albumu obojętnie. Owszem,
to specyficzna rzecz, ale przy tym dzieło wybitne i strzelam, że docenią
go nie tylko miłośnicy kostiumowego horroru, a każdy kto ceni dobre,
niebanalne komiksy.