Garth Ennis jest w naszym kraju jednym
z najpopularniejszych anglosaskich scenarzystów. Irlandczyk słynie
z niewybrednego, często rynsztokowego humoru, ale przy tym
konstruuje bardzo dobre fabuły. Pisząc Punishera odrobił prace
domową, przestał się zgrywać i wysmażył znakomite opowieści,
które mocno odstają od tego co prezentował przykładowo w
sztandarowym dla swojej twórczości „Kaznodziei”.
Frank Castle znany również jako
Punisher to były żołnierz, którego rodzina została przypadkowo
zlikwidowana przez mafię. Bohater poprzysiągł zemstę i od tamtego
czasu i na własną rękę walczy z przestępczością. Przez lata
nieuchwytny stał się miejską legendą budzącą grozę we
wszelkiej maści bandziorach. Co istotne Ennis nie gmerał w
mitologii Punishera i nie uczynił go (jak to kilka razy miało
miejsce) byłym policjantem. Pozostawił go weteranem z Wietnamu, co
sprawia, że jego rys psychologiczny pozostaje taki jak w klasycznych
historiach.
Czuć, że Ennis jest fanem Punishera,
i podchodzi do pisania tych opowieści z dużym szacunkiem.
Powstrzymuje się od swoich głupawych żartów tak skutecznie, że
tym razem w całym tomie nie znajdziemy nic śmiesznego. Ta odsłona
to dwie pełnokrwiste sensacyjne historie. Z pośród innych
opowieści o Punisherze wyróżniają się tym, że ważną rolę
odgrywają w nich kobiety. W pierwszej historii, wraz z pewną
dzielną agentką będzie ścigał rosyjskiego zbrodniarza wojennego
zwanego Człowiekiem z Kamienia. W drugiej przyjdzie mu się zmierzyć
z wdowami po mafijnych żołnierzach, które planują na nim zemstę
za zabicie ich mężów.
Najgorzej z całego albumu prezentuje
się warstwa graficzna. Nie to żeby Leandro Fernandez i Lan Medina
byli złymi rzemieślnikami, ale ich prace, przynajmniej pod
komputerowymi kolorami (zawarte na ostatnich stronach szkice wyraźnie
sugerują, że ich rysunki znacznie lepiej wyglądają saute), nie
wypadają najlepiej. Takie jednak mamy czasy, że na komiksy głównego
nurtu nakłada się cyfrowe barwy i moje marudzenie nic nie zmieni.
Przyznam, że jestem fanem Punishera od
najmłodszych lat, przez co bardzo dużo wymagam od albumów o jego
przygodach. Ennis już raz mnie zawiódł, pisząc miniserię „Witaj
w domu Frank”, którą stworzył w charakterystycznym dla siebie
śmieszkowatym stylu. Na szczęście obecnie prezentowane historie to
osobny ciąg zeszytów, pochodzący z Marvelowskiego imprintu Max i
ich charakter różni się od tamtej opowieści. Zawarte w tym tomie
scenariusze są bardzo solidnie napisane i całą serię z ręką na
sercu mogę polecić nie tylko fanom Ennisa, a każdemu kto chciałby
przeczytać dobry komiks sensacyjny. O miłośnikach Punishera nawet
nie wspominam, bo zapewne domyślają się, że dla nich to lektura
obowiązkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz