Zwykłem mawiać, że czy to się podoba komuś, czy nie, komiks jest dość lewicowym medium. Najmocniej czuć to chyba w albumach frankofońskich, w których często-gęsto, mniej lub bardziej, nachalnie poruszane są kwestie społeczno-polityczne i wolnościowe. Jest to obecne zarówno w gatunkowcach jak „Valerian”, jak i w tworach obyczajowych takich jak „Skład główny”.
Niektórym może to przeszkadzać, ale najnowszy tom „Pasażerów wiatru” idealnie wpisuje się w tę tendencję. Najpierw, w pierwszym zebranym tu tomie, opowiada dość obszernie o krajobrazie po komunie paryskiej, a w drugim skupia się na wątkach zesłania rewolucjonistów na egzotyczną wyspę-więzienie. Album numer jeden jest opowieścią, której do niczego bym nie porównał, historią osobną. Drugi – traktujący o zesłaniach – jest bliski poetyką temu, co znam z klasycznego filmu „Papillon”. Dodatkowo głównymi bohaterkami są kobiety. Pewnie jacyś fani Korwina by mnie wybatożyli, ale zupełnie nie przeszkadza mi wydźwięk tego komiksu. Nie znam się co prawda dobrze na tym okresie w historii (jestem raczej nerdem od sztucznych światów), ufam jednak w to, co przeczytałem u (mojego ulubieńca) Bourgeona i nie widzę tu propagandy. Widzę raczej album historyczny. W gąszczu nazwisk rozpoznaję niektóre przywoływane tu postacie, inne nic mi nie mówią. Owszem, wiem o takich rzeczach jak Wandea i kumam: czerwoni też nie byli święci. Niemniej nie dziwi mnie, że autor bierze ich stronę i przedstawia uciśnionych właśnie w ten czy inny sposób wplątanych w politykę wolnościową. To wdzięczny temat. Powiem też szczerze, że pomimo bycia laikiem, to wszystko jest dla mnie bardzo ciekawe i pouczające. Czyli takie, jakie powinny być w przytoczonej na początku teorii komiksy frankofońskie. Tu się wszystko zgadza.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że komiksy historyczne trzymają się głównie poetyki kojarzonej z powieścią graficzną. W pracy Bourgeona nie ma ni krzty tej tendencji. To frankofon pełną gębą, bardzo mądrze korzystający z dobrodziejstw tego nurtu. Rysunki są realistyczne, a to, jak Bourgeon ogrywa komiksowość, jest nieziemskie. Narysowane przez niego stroje z epoki i architektura to pierwsza liga. To, jak przedstawia realia historyczne (w pierwszym tomie za pomocą dialogów, w drugim już rysując szczegółowo całą opowieść) to też mistrzostwo świata. Mówiąc krótko: jednemu z moich ulubionych twórców stalówka się nie stępiła. Szczerze powiem, że dawno nic od niego nie czytałem i zapomniałem, jaki ten typ jest dobry.
Ni w ząb nie pamiętam też treści poprzednich „Pasażerów wiatru”, nie zmienia to faktu, że dobrze bawiłem się czytając trójkę. Dużo dowiedziałem się również o mniej znanym dla mnie okresie historycznym. To wszystko w końcu uskrzydliło też świetne tłumaczenie Wojciecha Birka. Nie żebym znał francuski i miał porównanie, ale wszystko czytało się kapitalnie, więc zakładam, że tłumacz dał radę. Ogółem, jeśli macie otwarte łby i chcecie przeczytać dobry komiks, to walcie w „Pasażerów...” jak w dym. Przyznam z ręką na sercu: gdyby to nie była kontynuacja serii, tylko samodzielny album, zrobiłbym z tego tytułu jeden z moich albumów roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz