niedziela, 19 stycznia 2025

Pan Żarówka. Wojtek Wawszczyk.

 

 

 
Dla niektórych na dzień dobry. Dla innych na dobranoc. Krzychu Rychu pisze o znakomitym Panu Żarówce. Edit: nawet tego nie zauważyłem podczas pisania, ale ostatni akapit można uznać za spoiler, więc darujcie sobie ten fragment jeśli nie czytaliście komiksu. 

Wybaczcie mój francuski, bo może czytam ten komiks w nieodpowiednim życiowo momencie, ale ”Pan żarówka” Wojtka Wawszczyka, jako całokształt, to dla mnie dół jak chuj. To przy tym jedna z najlepszych powieści graficznych, jakie przydarzyły się naszemu grajdołkowi. Co ciekawe, jej przekład ukazał się w USA nakładem legendarnego Fantagraphics, więc jest to międzynarodowy sukces. W estetyce i treści najbliżej temu komiksowo do wybitnych „Ciemności Smalandii”. Obie opowieści traktują bowiem o odmieńcach i są utrzymane w mocno niezalowym, nieco undergroundowym stylu. Z jednej strony to przyzwoita robota, z drugiej estetyka jest typowo zinowa, niedbała i umowna. 

Już na samym początku zaznaczę: Wawszczyk nie jest mistrzem ołówka, ale opanował rysowanie na takim poziomie, że bez problemu może tworzyć narracje komiksowe. Co więcej, im dalej w las, tym akcja coraz mocniej opiera się na opowiadaniu obrazem, stając się (nomen omen) bardziej komiksową właśnie. Czuć najzwyczajniej, że autor rozumie medium. Że jest mu przeznaczone. 

Tytułowy Pan Żarówka, jako postać, jest zapewne metaforą młodzieńca utalentowanego artystycznie. W komiksie Wawszczyka objawia się to w fakcie, że protagonista świeci po wsadzeniu paluchów do kontaktu. Drugi plan to jego rodzina. Oboje niepełnosprawnych rodziców z trudem brnie przez życie. Wszystko to ukazane jest za pomocą dość unikalnego, groteskowego stylu. Być może ojciec sprasowany w naleśnik, czy złamana w pół matka, mogliby być postaciami komicznymi, są jednak w pełni bohaterami tragicznymi. Tytułowy Żarówka jest natomiast samotnym dziwolągiem, przez lwią część komiksu uczęszczającym do szkoły dla ludzi z nieprzydatnymi umiejętnościami. Ma problem z dziewczynami i interakcją społeczną, dlatego każdy nerd z krwi i kości odbije się w nim jak w lustrze. Ma też swój „talent”, ale jego szkoła w niczym nie przypomina azylu dla mutantów Xaviera. Jego koledzy z roku to banda dziwaków równie smutnych co nasz bohater. Wawszczyk nie owija w bawełnę, nie słodzi, nie jest też romantyczny i tak wrażliwy jak autor dajmy na to „Blankets”. 

Bardzo byłem ciekaw finału tej opowieści. Na szczęście Wawszczyk nie sprzedał nam bajki dla dzieci z happy endem. Niemniej bohater przeżył i poukładał sobie z czasem życie. Można uznać to za pokrzepiające, ale ten czarno-biały komiks do ostatnich kadrów zostaje według mnie pesymistyczną opowieścią o życiu zmyślonym, ale przy tym do bólu prawdziwym. Myślę też sobie, że Eisner byłby z Wawszczyka cholernie dumny.

Brak komentarzy: