piątek, 5 listopada 2021

Sandman. Tom 2. Dom Lalki. Neil Gaiman.

 


Odtrąbiłem już jakiś czas temu triumfalnie powrót „Sandmana” do księgarń, autorytarnie stwierdzając, że pierwszy tom jest dla mnie tym najlepszym i nie ma co z tym nawet dillować. Ale czy dwójka, czyli „Dom Lalki”, rzeczywiście jest słabsza? Muszę skapitulować, a przynajmniej przyznać – to trudne pytanie i chyba w gruncie rzeczy więcej będzie zależało od preferencji odbiorcy niż od faktycznej różnicy jakościowej.


Przede wszystkim dostajemy opowieść w diametralnie innym gatunku. „Preludia i nokturny” to rozbudowany, psychodeliczny, astralny, gnostycki horror a „Dom Lalki” to pełnokrwiste fantasy, z którym (na przekór pierwszej znakomitej odsłonie „Sandmana”, gdzie można by Gaimana okrzyknąć mianem „Majster of Horror”) autor jest dziś głównie kojarzony. Materiał jednak nie uległ jeszcze zmęczeniu i warstwa scenariuszowa, mimo iż jest tak odmienna i porusza inne tematy, dalej stoi na najwyższym poziomie. Gaiman znakomicie pogrywa z rodzajem opowieści, jakim jest (dziś już częściej wykorzystywany) scenariusz o rozpadającym się świecie alternatywnym. To taka jego wersja „Kryzysu na nieskończonych ziemiach” i co ciekawe, znów mocno sięga do gnostyckich założeń i według nich buduje uniwersum, nad którym przyjdzie mu się znęcać. Nie jest ono tym razem horrorowe i straszne, a baśniowe i utrzymane w konwencji bajkowego fantasy. Gdzieś podskórnie pojawia się w nim dopiero strach, jaki niesie zło (Kukułka), wnosząc element grozy do opowieści niczym Armia Wilków w równie bajkowym Panu Kleksie (sorry za z pozoru durne porównanie, ale serio mi się to z tym motywem z Kleksa kojarzy. Innym dobrym skojarzeniem będzie też „Niekończąca się opowieść”). Gaiman robi to wszystko po mistrzowsku i nie da się – mimo iż bym chciał bo wolę „Preludia i nokturny – wsadzić mu szpili i za cokolwiek krytykować. 

 




Co do warstwy graficznej, to stwierdzenie poziomu jakości jest jeszcze bardziej skomplikowane niż różnicowanie warstwy fabularnej. Trzeba zauważyć, że od roboty odpadł w tym tomie znakomity Sam Kieth, który po latach tak wspominał przerwanie swojej pracy przy Sandmanie: "[Neil] miał dokładnie ukierunkowane założenie i moja kreacja odstawała od tego uniwersum. Zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu sobie uświadomiłem, że to nie byli źli ludzie; tylko potrzebowali kogoś, kto lepiej pasował do założeń.” I ja bym się z tym spierał, bo dla mnie najlepszy „Sandman”, to właśnie ten rysowany przez Kietha. Nikt z jego następców nie osiągnął już takiej skondensowanej atmosfery opowieści. Jedynie Zuli mógł go przerosnąć warsztatowo, ale na pewno nie jest autorem tak dobrze kreującym klimat. I tu moim zdaniem „Dom Lalki” zdecydowanie przegrywa z „Preludiami i nokturnami”. Z drugiej strony jednak zgodzę się z tezą, że tego typu opowieść faktycznie potrzebowała innych rysowników. Moim zdaniem jednak, nie są oni jakoś szczególnie utalentowani, a Kieth jest mistrzem komiksu. 

 



Nie wyłuszczam w swoim tekście, czym jest „Sandman”, bo wychodzę z założenia, że większość przynajmniej kojarzy, z czym to się je. Jeśli jednak dotarliście do tego momentu i ni cholery nic nie zrozumieliście z tego, co napisałem powyżej („gnostycki, astralny horror” lol, tylko ja to mogłem napisać) i zastanawiacie się, czy to komiks dla Was – współczesnych odbiorców, to śpieszę donieść: to jest rzecz, która może graficznie trochę nie działać na tle nowych komiksów i ja osobiście uznaję za nieudaną próbę unowocześnienia jej nowymi, komputerowymi kolorami. Ale to również rzecz bardzo ważna w historii komiksu, do tego ani trochę nie zestarzała się na poziomie scenariuszowym. Dla mnie to opus magnum Gaimana, który w młodości był jednym z reformatorów komiksu mainstreamowego, tworzącym w jego ramach dzieła trudne i dojrzałe, frapujące nie tylko od strony fabularnej, ale i formalnej. Dziś jest niestety tylko wyrobnikiem od populistycznego fantasy. Ubolewam nad tym i nie rozumiem, jak można było się tak zdegradować jako twórca. No ale czego ludzie nie zrobią dla pieniędzy. 

 



Brak komentarzy: