sobota, 27 maja 2023

Festiwal. Jacek Świdziński

 


Tęsknota za PRL-em rozpoczęła się z chwilą jego upadku i od tamtej pory przeżyliśmy przynajmniej parę odsłon tego zjawiska. Dla pokolenia urodzonego po roku 90' czasy realnego socjalizmu to wyłącznie ikonografia - moda natury estetycznej pozbawiona inklinacji politycznych. Nasze społeczeństwo - tak skłonne do podziałów - w jednej swej części uważa czasy słusznie minione za najgorszy okres w najnowszej historii Polski, w drugiej za niemal najlepszy, kiedy to mury szły do góry, robiono dobre kino, dominował entuzjazm, dobrobyt i rozwój klas pracujących. Z tej uproszczonej dychotomii wybija się indywidualna narracja Jacka Świdzińskiego, który rozmieszcza akcenty zupełnie gdzie indziej, niż ma to miejsce w powszechnym dyskursie. Po raz kolejny, dla autora Zdarzenia 1908, zdarzenie historyczne jest tylko pretekstem do uwolnienia artystycznej wyobraźni oraz opowiedzenia czegoś uniwersalnego na nasz temat.


Od II Wojny Światowej minęło zaledwie 10 lat z niewielkim kawałkiem. Na ulicach Warszawy oraz w ludzkich sercach zostały jej wyraźne blizny. Stalina już nie ma, mamy czas lekkiej odwilży (ta „prawdziwa” przyjdzie wraz z październikiem roku następnego). Władze komunistyczne organizują w stolicy Polski V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów, na który zjedzie 30 tysięcy ludzi ze 114 państw. Wśród zaproszonych są także delegacje z krajów kapitalistycznych. Wszyscy mają połączać się we wspólnym laickim święcie na cześć pokoju, równości i demokracji.


Jacek Świdziński wydaje się abstrahować od budowania kontekstu historycznego. Próbuje raczej w sposób sugestywny, a zarazem niepozbawiony charakterystycznej dla siebie ironii, oddać atmosferę tamtych chwil. Sekwencje otwierające komiks - szerokie plany pochodów i zbiorowego oszołomienia - są jednocześnie monumentalne, jak i w pewnym stopniu abstrakcyjne. Jednak w optyce autora „A niech cię, Tesla” przyglądamy się przede wszystkim konkretnym - może nieco przypadkowym - ludziom i drobnym, choć czasem dramatycznym sytuacjom – epizodom. Niektóre fragmenty komiksu wydają się ze sobą luźno powiązane, razem jednak tworzą mozaikę - impresyjną wariację na temat Festiwalu z 1955 roku.


Przybycie sporej ilości cudzoziemców, także z krajów egzotycznych, sprzyja powstawaniu wielu zabawnych nieporozumień. Polki i Polacy są zafascynowani obcością i próbują z nią nawiązać kontakt. Nawet jeśli nie znają innego języka niż swój, to przynajmniej próbują improwizować. I tak - młodzi warszawiacy marzą o poderwaniu Francuzki, a warszawianki pragnęłyby usidlić Szweda, lub Hiszpana. Dla autora komiksu motywy te są okazją do pokazania różnych, często absurdalnych, a czasem krzywdzących stereotypów na temat rożnych nacji. Na plan pierwszy przebija się jednak wytęskniony i niezwykle żywy pociąg do tego, co odległe i inne.


Niektóre postacie Festiwalu pojawiają się tylko raz, na jednym kadrze, inne zaś przewijają się co parę stron. Mamy np. młodego chłopca, który zbiera różne odznaki, przypinki i inne – z jego perspektywy - niezwykłe przedmioty uzyskane od przybyłych na imprezę, mamy ramola dzielącego się w poczekalni u fryzjera swoimi na ogół negatywnymi opiniami o świecie, spotykamy Fangora, czyli jednego z wielu artystów odpowiedzialnych za udekorowanie imprezy, a także stereotypową przodowniczkę pracy, która wygląda jak wycięta z prymitywizującego rysunku Picassa. Wszyscy oni toną w barwnym korowodzie festiwalu, na którym zdarzają się przygody ciekawe, niezwykłe, a nieraz bardzo przykre.


Ta wielowątkowa oraz wielowarstwowa opowieść stanowi kolejny dowód kunsztu narracyjnego Jacka Świdzińskiego. Poszczególne epizody przerywane są planszami, na których pojawiają się swobodnie rozrzucone kadry. To jakby przypadkowe migawki fotograficzne z dziejącej się imprezy - oddają one pozytywny chaos natłoku wydarzeń. Tym kompozycjom towarzyszą kolorowe figury geometryczne nawiązujące do malarstwa abstrakcyjnego tamtych czasów. Szczególnie w tych właśnie miejscach sporo jest eksperymentów i poszukiwań estetycznych autora, który nie chcąc pielęgnować swoich manieryzmów, wciąż się rozwija i zaskakuje czytelników. Tak więc raz rysunki Świdzińskiego są jakby wariacją na temat socrealizmu, innym razem nawiązują do nowych form jakie wówczas pojawiły w polskim plakacie oraz wzornictwie artystycznym. Oczywiście w tym wszystkim autor Festiwalu nadal pozostaje wierny sobie i swojemu sposobowi opowiadania, charakteryzującemu się sporą oszczędnością umownej kreski oraz statycznością wiernie powielanych kadrów w scenach dialogowych.


Patrząc na najnowsze dzieło twórcy powieści graficznej „Powstanie. Film narodowy” wyłącznie z perspektywy historycznej, możemy się poczuć nieco zaniepokojeni. Warstwa merytoryczna narracji Świdzińskiego roi się od pompatycznych frazesów propagandowych niczym powieść „Wolna trybuna” Christiana Skrzypczyka. Brak tu jednak wymiaru krytycznego, perspektywy – że też użyję nomenklatury partyjnej - „reakcyjnej”. Panuje tu nastrój jak w stalinowskim dokumencie Jerzego Bossaka pt. „Ślubujemy” z 1952 roku. Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów to przecież także wzmożona praca bezpieki oraz manipulacja społeczna i pranie mózgów na wielką skalę. Partia daje chleba oraz igrzysk, gdy tymczasem żołnierze podziemia niepodległościowego wciąż stawiają opór z bronią w ręku. Dużo ilość ludzi – niekoniecznie jawnie sprzeciwiających się narzuconemu systemowi - była prześladowana, torturowana i nierzadko też zabijana. Tego nie zobaczymy w komiksie Świdzińskiego. Zamiast tego przeczytamy jednowymiarowe relacje przybyłych gości z krajów kapitalistycznych, którzy chwalą postęp socjalizmu w Polsce, krytykując jednocześnie złe warunki życia klasy robotniczej w swoich krajach.


Nie podejrzewam, aby autor komiksu nie zdawał sobie sprawy z komunistycznych represji - nie stały się one jednak pożywką dla jego sztuki. Trudno ocenić, jakie są jego rzeczywiste sympatie politycznej, jednakże na „Festiwal” najlepiej jest patrzeć abstrahując od wielkiej Historii i polityki. Świdziński bowiem pochyla się nad losem poszczególnych osób - festiwal oglądamy niejako ich oczami. Artysta mimo formy zdystansowanej i przesyconej ironią, zdaje się nie deprecjonować takich haseł jak „pokój na świecie” czy „równość wszystkich ludzi i klas”. Wyrażają one odwieczne, a więc prawdziwe ludzkie tęsknoty, które wykorzystywali tyrani wszystkich czasów, przemieniając je w zdeformowane kłamstwo. Lecz Świdziński oddaje zadość tylko samemu uczuciu, temu pięknemu snowi, który nie może się ziścić, a który znalazł swoje sugestywne zobrazowanie na kartach jego komiksu. 

 

Autor: Jakub Gryzowski


 

1 komentarz:

Jacek Gądor pisze...

Powinno być "Festiwal"