wtorek, 11 października 2022

Batman. Grób Batmana. Ellis/Hitch

 


 

Myślałem, że to będzie niewypał. Po pierwsze: nie cenię zbytnio pisarstwa Warrena Ellisa. Ok, nie jest złe warsztatowo, ale odbiłem się od jego prac już kilka razy. Po drugie: Black Label. W 99% (ten jeden procent to „Wonder Woman: Martwa Ziemia”) nowe komiksy opatrzone tą naklejką to taki epicki crap, że robić sobie można z nich tylko podśmiechujki. Zresztą chyba też crap o bardzo wąskim targecie, – to marka, za którą ciągnie się taka zła sława, iż czytają je chyba tylko recenzenci, którzy (tak jak ja) chcą trzymać rękę na pulsie. Owszem, idea powieści graficznych o najważniejszych postaciach DC z niskim progiem wejścia to świetny pomysł. W praktyce jednak jest z tym imprintem bardzo słabo. Dzięki Bogu „Grób Batmana” to wyjątek i tym razem miło się zawiodłem. 



Dostaliśmy bardzo przyzwoity Bat-komiks. Czuć od razu, że dla Ellisa, tak jak dla mnie, najlepszy Batłomiej to ten z przełomu lat 80 i 90. Waynowi przyjdzie więc prać silnorękich zbójów – uliczników, psycholi i terrorystów a nie jakieś dziwadła strzelające laserem z dupala. Batman jest tu w końcu detektywem i rozwiązuje zagadki detektywistyczne. Dzięki Bogu, nie ma Bat-psa i innych pomagierów, ale są oczywiście obecne pewne postacie ważne dla mitologii Nietoperza, bez których ta historia wiele by straciła. Jest przede wszystkim genialnie napisany Alfred – to moja ulubiona kreacja tej postaci w historii Batmana – który ma w końcu nie lada osobowość, a do tego wali iskrzącymi od humoru, brawurowymi dialogami. Jest też przyzwoicie zarysowany Gordon. Odwiedzimy również miejsca ważne dla Mrocznego Rycerza, jak np Arkham, którego (jak się okazuje) Bruce się boi. Ale nie dla tego, że siedzą tam złole a dlatego, że jego samego chcą tam zamknąć. Prócz dobrej roboty scenariuszowej jest tu więc też pewien dystans, grotecha o dziwo pasująca do tego specyficznego uniwersum, w którym zazwyczaj nawet Joker wali nieśmieszne żarty. Ważnym elementem jest też walka Batmana z samym sobą, albo raczej ze swoim lustrzanym odbiciem, nie mogę jednak nic więcej o tym opowiedzieć, bo popsułbym Wam zabawę. 

 



Grafami zajął się Bryan Hitch. Nie jestem fanem jego twórczości. Blockbusterowy styl jaki reprezentuje nadaje się jednak nieźle do opowiadania historii o kalesoniarzach. W Batmanie rozbił bank i pokazał się w licznych scenach walk jako bardzo zdolny twórca, który znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Można sobie wyobrażać, jak ten komiks wyglądałby jako artystyczna robota, ale nie miałby wtedy prawdopodobnie takiej dynamiki, tak znakomitej imitacji ruchu, filmowych, panoramicznych kadrów i jaj, masy cojones. Do tego dochodzą okładeczki. Najfajniejsze są jednak te alternatywne autorstwa Rafaela Grampy, Franka Quietly’ego i Ashleya Wooda. 




Być może gloryfikuję powieść graficzną Ellisa dlatego, że tak mało jest dobrych Bat-komiksów w dzisiejszych czasach. Nie aspiruję do miana Batmanologa, zostawiam tę broszkę tęgim umysłom, więc wszystkiego nie znam, ale to, co mi wpadało w łapy w ostatnich latach, było nijakie. Na ich tle „Grób Batmana” wypada naprawdę znakomicie.  




Brak komentarzy: