piątek, 19 marca 2021

Rodzina z domku dla lalek. M.R. Carey

 


Po lekturze pierwszego tomu stworzonego pod egidą Hill House Comics (imprintu DC Comics dowodzonego przez Joego Hilla) dałem tej serii zielone światło i już robiłem miejsce na półkach na następne tomy. Może pierwsza część, czyli „Kosz pełen głów”, nie była arcydziełem, ale to solidna, gatunkowa robota. Do tego genialnie narysowana – zresztą, powiem szczerze, że za warstwę graficzną cenię tę opowieść wyżej niż za jej zawartość literacką. Rysunkowo to prawdziwa perełka.

Tak się składa, że od początku miałem już pod ręką "Rodzinę...", ale świadomie postanowiłem przez chwilę odwlec lekturę, żeby emocje opadły i bym mógł oswoić się trochę z częścią pierwszą. Przejrzałem sobie pobieżnie drugi tom i byłem mniej entuzjastycznie nastawiony, bo nie był już tak dobrze narysowany. No ale nie chciałem wylewać dziecka z kąpielą. Może to będzie dobre fabularnie – myślałem. 


 

 

Jak to w życiu recenzenta i sztuce bywa, drugi tom niestety okazał się totalnym niewypałem. Opowieść o tytułowej „Rodzinie z domku dla lalek” sprawia wrażenie skleconego z najnudniejszych wzorców horroru gotyckiego, który tylko w finale atakuje lovecraftowskim potworem i odrobiną gore. Nie jest jednak tak, że to materiał dla miłośników horrorów z niskiej półki. Jak już Wam wiele razy zresztą mówiłem – w komiksie nie ma czegoś takiego jak „horror klasy B”. Pulpą w obrębie medium w początkach kariery zajmowali się często mistrzowie. Przy „Rodzinie z domu dla lalek” zdecydowanie zabrakło ich u steru. Kompletnie zmarnowano też potencjał, jaki historii grozy nadają występujące w nim lalki. Jak wiadomo, są to przedmioty często stosowane w magii i inszym szamanizmie, ale przecież nawet te przeznaczone dla dzieci bywają niezwykle niepokojące. Wydaje się, jakby autorzy zupełnie tego nie zauważyli. 


 

Fabularnie „Rodzina z domu dla lalek” to rzecz najzwyczajniej w świecie zła i nudna, a graficznie zupełnie przeciętna, a do tego stworzona przez kogoś, kto nijak nie nadaje się do rysowania kostiumowego (bo taka po części jest ta historia) horroru. Najlepiej z wszystkich elementów składowych wypadają bardzo udane okładki. O ile się nie mylę – bo ze mnie żaden spec od technik komputerowych – to trzaśnięte w fotoszopie obrazy, stylizowane na zdjęcia przedstawiające głównie lalki. Są zdecydowanie bardziej niepokojące niż grafiki, które znajdziemy między nimi.

Nie podobało mi się i sądzę, że Wam tez może się nie podobać, ale dam jeszcze szansę temu cyklowi. Wszak tak to już jest z antologiami – zawierają materiał różnej jakości. Trzeba mieć to w pamięci, gdy sięga się po cykle tego typu. Może następne odsłony będą miały więcej do zaoferowania? 

 




 

Brak komentarzy: