niedziela, 28 marca 2021

Miotacz Śmierci. Daniel Clowes

 


Daniel Clowes dał się już poznać polskiemu czytelnikowi i to od najlepszej strony. Takie tytuły jak „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza” czy „Dawid Boring” przysporzyły mu dozgonnych fanów, którzy cenią sobie „porąbane” historie i niekonwencjonalną, głęboko psychodeliczną narrację. „Ghost World” doczekał się popularnej ekranizacji, co zapewne pomogło twórczości niezależnego autora, stać się bardziej rozpoznawalną, także poza środowiskiem stricte komiksowym. Kultura Gniewu wydała właśnie w dużym formacie „Miotacz śmierci”, który odsłania przed nami kolejne oblicze niezwykle pojemnej fantazji Clowesa.

W pierwszych kadrach komiksu widzimy jak niemłody już Andy, wyprowadzając psa na spacer, rozsnuwa przed nami opowieść swojego życia. W retrospekcji poznajemy naszego bohatera oraz jego najlepszego kumpla Louie jako nastolatków. Andy mieszka z dziadkiem i gosposią, chodzi do szkoły, platonicznie kocha się w dziewczynie o imieniu Dusty - jest zwyczajnym dzieciakiem mieszkającym w stanach. Do czasu. Wszystko ulega zmianie, gdy Louie częstuje go papierosem, co budzi ukryte moce naszego bohatera, który naraz staje się bohaterem iście komiksowym. Andy zaczyna szukać okazji do wykorzystania swej nadludzkiej siły, co - jak się okazuje - nie jest wcale takie łatwe. We wszystkich staraniach pomaga mu nieodłączny przyjaciel. Sprawy się komplikują, gdy dziadek wręcza chłopakowi paczkę od nieżyjącego ojca. W środku jest miotacz śmierci, który bez śladu potrafi unicestwiać każdego człowieka i każdą rzecz. Wkrótce pojawi się parę kuszących okazji do wykorzystania tej straszliwej broni. 
 

 

Daniel Clowes kreśli przed nami groteskowy portret amerykańskiej społeczności z jej ukrytymi pragnieniami oraz przemocą, która jest ich istotnym elementem. „Miotacz śmierci” to parodia komiksu superbohaterskiego, ale nie tylko. Nawet jeśli przedstawione wydarzenia rozgrywają się w rejonach czystej fantazji, autor stawia realne pytanie o seans i moralną wartość posiadania nadludzkich zdolności. Ilu problemów moglibyśmy się pozbyć, gdyby mogły one wyparować ot tak - przy pomocy miotacza śmierci. Super-moce to jednak kłopot, a ich użycie nierzadko kończy się źle. Ludzie śnią o herosie, ale tak naprawdę nikt go nie potrzebuje. Amerykański mit superbohatera to dla Clowesa tragikomiczny absurd. Podobnie jak dla Alana Moore'a w Strażnikach, gdzie owa tematyka została przedstawiona nieco wnikliwiej i w poważniejszym tonie.

Historia Andy'yego to opowieść o charakterze inicjacyjnym. Rzecz jasna utarte konwencje ulegają tutaj poważnej transformacji i wykoślawieniu. Postępowanie głównego bohatera wydaje się automatyczne, niemal bezrefleksyjne. Od razu wchodzi w schemat herosa w trykocie, ponadto ulega manipulacjom Louie, któremu zależy na zrealizowaniu swoich prywatnych interesów. Motyw dojrzewania – podobnie jak pozostałe elementy dzieła Clowesa - przepojony jest duchem absurdu. W fabularnym rozgardiaszu gubią się wątki dotyczące zwyczajnej prozodii życia nastolatka oraz zabiegania o miłość, na którą nie ma już czasu. Gdy w końcu przychodzi rozliczyć się z własnym życiem, pozostaje smutek wynikający z braku osobistej realizacji. 
 

 

„Miotacz śmierci” (jak większość historii Daniela Clowesa, które później wydano w postaci albumu) początkowo ukazywał się w krótkich, na ogół jedno - lub pół - planszowych odcinkach w „Eightball” (alternatywnej serii komiksowej w całości stworzonej przez Clowesa). Każda część opowieści okraszona jest tytułem, który nieraz bardzo pomysłowo został wkomponowany w pozostały układ graficzny. W żadnej z wydanych do tej pory opowieści obrazkowych tego autora, nie odczuwało się tak bardzo „poszatkowania” zaproponowanej narracji, która jest tutaj bardzo luźna - przypomina nieco sitcom. Niektóre fragmenty komiksu są dygresyjne - uciekają od głównego nurtu wydarzeń. Czasami zmienia się sposób rysowania, który staje się bardziej karykaturalny. Różnice występują także w zakresie kolorystyki i odmiennego rozplanowania kadrów. Sam styl artysty to jednak dobrze znany fanom tego autora „uproszczony realizm” z groteskowym zacięciem, który ma w sobie coś z ducha twórczości pop art - coś bardzo amerykańskiego. Komiksy Clowesa rozgrywają się w umownej interpretacji USA lat 50' czy 60', jakby to właśnie w tamtym czasie wykuto podstawowe mity „prawdziwej ameryki”. Spokój jaki panuje w grafikach autora „Ghost World”, ich pozorna zwyczajność - podobnie jak niektóre fragmenty filmów Douglasa Sirka, czy Davida Lyncha - wywołują niepokój, gdyż przeczuwamy, że pod wierzchnią warstwą przedstawionej rzeczywiści, czai się coś innego – to co realne i jednocześnie absolutnie anormalne. 
 

 
Najnowsza na naszym rynku propozycja Daniel Clowesa nie jest wg mnie jego najlepszym komiksem. Znacznie bardziej przypadł mi do gustu album „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”, który - mimo całego szaleństwa w nim zawartego - stanowił spójną historię. Lepiej też w moim odczuciu wypadły tam czarno-białe rysunki. Mimo iż rozumiem intencję autora, który sprzedaje nam swoją historię pod postacią swoistej parodii popkulturowego miksu narracyjnego, to dla twórcy tego kalibru, wymagania mam wyjątkowo wyśrubowane. Na pewno Miotacza śmierci nie trzeba polecać miłośnikom twórczości Clowesa. Ci którzy dobrze odnajdują się w tej estetyce i - mniej lub bardziej - poronionym świecie, nie powinni być specjalnie zawiedzeni. Dla nieznających autora, to być może właśnie ta pozycja jest najlepsza na pierwszy raz, gdyż ze wszystkich komiksów Clowesa, ten wypada najbardziej „łagodnie”, niemal przyjaźnie i zachęcająco. 
 
Autor: Jakub Gryzowski

Brak komentarzy: