piątek, 19 marca 2021

Daredevil tom 2 i 3. Frank Miller

 


Frank Miller zaczynał karierę w Marvelu jako rysownik i dopiero stopniowo, przy okazji tworzenia opisywanego właśnie przeze mnie runu Daredevila, przejmował pałeczkę również w roli scenarzysty. O pierwszych przygodach Diabła opowiedzianych przez niego pisałem na blogu jakiś czas temu. Już wtedy, mimo iż nieco może narzekałem na archaiczność tego komiksu, bardzo mi się on podobał. Nie sądziłem jednak, że może być lepiej – to, co zawierał pierwszy tom, okazało się jedynie przygrywką do znakomitych odsłon w woluminach 2 i 3, gdzie młodziutki Miller w pełni dorósł jako twórca street-levelowego superhero, którego oblicze wszak miał za kilka lat zupełnie zmienić. 

 



Powiedzieć tak, jak zrobiłem to w poprzednim tekście, iż „Daredevil” Millera jest „starym testamentem” to nic nie powiedzieć. Współczesne opowieści to lustrzane odbicie tego, co wtedy stworzono. Brubaker i Bendis, pisząc swoje interpretacje Diabła z Hells Kitchen, rżnęli okrutnie z Millera. Znakomity serial Netflixa jest również zlepkiem wątków zaczerpniętych z tego runu. Okazuje się, że prawdopodobnie właśnie ten autor zrobił we wczesnych latach 80 wszystko, co można było z Daredevilem zrobić. Jego wizja Czerwonego Diabła jest totalna. Reszta do dziś tylko tracha wszystko od sztancy. Owszem, widziałem w internecie opinie, że run Millera się zestarzał (pozdrawiam wszystkie marudy!). Ja jako dziecko semickie tego tak mocno nie odczuwam. Dla mnie czytanie tych komiksów było jak wpierdalanie dużej ilości czekolady. Endorfiny szalały. 

 Prócz świetnie nakreślonej, tragicznej postaci Daredevila, genialnie napisany jest tu również ukradziony z kart Spider-Mana Kingpin, którego Miller całkiem mądrze rozwinął („Potrzebujemy się wzajemnie, Daredevilu. Jesteśmy w pewnym sensie partnerami. To my rządzimy w tym mieście”). Pojawia się tu też wymyślona przez Franka a ważna dla mitologii Daredevila zabójcza i piękna Elektra. Co tu kłamać – co rusz dostawałem ciary, spotykając na kartach tego komiksu znakomite, znajome wątki i historie o moich ulubionych postaciach. Do tego dochodzą tabuny ninja, których Miller wykradł z „Killer Ellite” Peckinpaha (dam sobie łapę uciąć, że to główna inspiracja zarówno dla Daredevila jak i Millerowskiego Wolverine'a) i innych modnych wówczas filmów sztuk walki. 


Rysunkami w tym tomie zajęli się do spóły Frank Miller i Klaus Janson. I tu będzie pewna dawka dziegciu w tej potężnej baryłce miodu. Miller jako scenarzysta jest już ukształtowany – Miller rysownik dalej ma dużo pracy przed sobą. Jeszcze parę serii będzie potrzeba, nim stanie się geniuszem komiksu, wybitnie operującym designem kadrów i samym rysunkiem. Niemniej już tutaj widać, jak wspaniale i świadomie wprowadza do kolorowego, Marvelowskiego świata mrok, który będzie towarzyszył jego twórczości już zawsze.


Warto dodać, że trzeci tom bogaty jest w znakomite, nie byle jakie dodatki. Najważniejsze są dwa z nich: pierwszym jest stworzony przez Millera do spółki z Billem Sienkiewicz zajebisty komiks „Miłość i wojna”, ukazujący bardziej eksperymentalny potencjał, jaki tkwi w moim ukochanym medium. Drugim jest „Elektra żyje” firmowana przez Millera i Lyn Varley. Jeśli chodzi o kolorowe komiksy, to chyba opus magnum Millera, które od strony graficznej jest lepsze nawet niż legendarny DKR. Jeśli nawet regularny run nie zrobi na Was wrażenia, bo uznacie, że się zestarzał, to musicie mieć te albumy właśnie dla dodatków. Nie ma, że boli, bo to dwa totalne majstersztyki sztuki komiksowej. 

 



Chciałbym skończyć ten przydługi tekst pewną konkluzją. Mianowicie fajnie wiedzieć, że były czasy, w których Miller był faktycznie mistrzem komiksu i tworzył niepomiernie lepsze rzeczy niż teraz. Nie będę dzisiaj nikomu psuł nastroju i rzucał w kupą w byłego mistrza, mimo iż pewnie na to zasługuje. Żałuję jednak, że Frank nie udał się jeszcze na zasłużoną emeryturkę, bo i tak zrobił dostatecznie dużo genialnych komiksów i przecież pozostanie nieśmiertelny. Tego Wam, jemu i sobie z całego serca życzę.



4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pamiętam jak w połowie lat 90tych czytałem jakiś komiks o Daredevilu z Daredevilem na okładce i jakimś grubasem chowającym twarz w dłoniach. Pamiętam też jeden cytat z niego "Fachowo, systematycznie zamieniają jego twarz w miękką papkę" ( to chyba o ojcu głównego bohatera). Bardzo mi się to podobało i chętnie bym sprawdził czy przetrwało to próbę czasu. Stąd pytanie, jeżeli jesteś w stanie zidentyfikować ten komiks: czy to gdzieś później było wznawiane? A może będzie?

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

Tak, to Daredevil man without fear (https://2.allegroimg.com/original/0331fe/4992704c4355be83e2bc2b55d6f2/Mega-Marvel-Daredevil-2-1995), również Franka Millera ale z innego okresu. Rysunkami zajął się tam Romita i to samo tłuste mięsko na obu płaszczyznach, zarówno graficznej jak i fabularnej. Kiedyś u nas był wydany w serii Mega Marvel, dziś jest zebrany w 4 tomie Daredevila Millera wraz z innym świetnym komiksem - Born Again. Będę o tym niedługo pisał. kupić możesz bezpośrednio u wydawcy, o tu: https://egmont.pl/Daredevil.-Frank-Miller.-Tom-4,36385810,p.html Baaardzo polecam, bo to świetnie wydane tomiszcze.

pozdrawiam.

Krzysztof Ryszard Wojciechowski pisze...

A grubas to oczywiście Kingpin ;)

Anonimowy pisze...

To czekam na Twoją recenzję, bo gdzieniegdzie można przeczytać psioczenie na jakość wydruku (rozmycie). Jeżeli jest z tym faktycznie problem, to wolałbym spasować, mimo ogromnego sentymentu do tej historii.