niedziela, 21 lutego 2021

Batman: Sekta. Starlin/Wrightson

 


Dla oldskulowej nerdziarni to pewnikiem będzie jedno z ważniejszych wydarzeń tego roku. Egmont planuje wydawać nieopublikowane jeszcze a ważne, starsze komiksy z Batmanem. Ja jako przedstawiciel plemienia semickiego cieszę się bardzo na tę okazję. Nie będę musiał uzupełniać kolekcji zagranicznymi wydaniami, a już to powoli zacząłem robić (kupiłem między innymi trylogię wampirzą Kellyego Jonesa). Na pierwszy ogień poszedł słynny „Batman: Cult” w Polsce wydany jako „Batman: Sekta”. 

 


 

 Piszę o tym komiksie z kilkutygodniowy opóźnieniem, wiem więc, że recenzenci zaklaskali na ten tytuł uszami jak foczki. Wszystkim się podoba, wszyscy chwalą. Mnie też się podobał, ale mam mimo wszystko trochę zastrzeżeń. Głównie dlatego, że to komiks bardzo wtórny względem „Powrotu Mrocznego Rycerza”. Nie chodzi tylko o mocne osadzenie go w konkretnym klimacie politycznym i o odważne poruszanie motywów o społecznym wydźwięku (tu są to bezdomni i niebezpieczne sekty), ale też o używane sposoby narracji. Pół komiksu to bowiem zerżnięty od Franka Millera szum informacyjny – mamy telewizory a w nich gadające głowy opisujące w jakiej sytuacji znalazło się Gotham opanowane przez religijną sektę diakona Blackfire'a. Oczywiście, wszystko gra i buczy, ale nie wychodzi tak sprawnie i oryginalnie jak Millerowska opowieść. 

 


 

Jak już jesteśmy przy tytułowej sekcie, to warto wspomnieć, jakim motywem podpierano się przy tworzeniu tej fabuły. Odwołano się mianowicie do jeszcze świeżych w ówczesnej dekadzie lęków społecznych, które nastąpiły po masakrze w Jonestown, religijnej osadzie w Gujanie, gdzie słynny (u nas mniej niż w kulturze anglosaskiej) Pastor Jones podał kontrolowanym przez niego 909 mieszkańcom truciznę, a sam palnął sobie w łeb. W komiksie użyto tego motywu kontrolowania wiernych, by wykreować nowego, mało komiksowego złola Batmana. Złola mającego być bardziej realnym i przerażającym niż jakiś tam Joker czy inny Pingwin. To autorowi scenariusza, którym jest  znany u nas z Marvelowskich komiksów (nie czytałem żadnego) Jim Starlin, wyszło znakomicie. Zresztą sam autor we wstępie wspomina, że w życiu nie wyszło mu tak dobrze jak włosy i Batman. Ja mu wierzę. 

 


 

 Jednak ważniejszy dla mnie niż scenarzysta ostatecznie jest rysownik. Legendarny Bernie Wrightson, którego w Polsce cały czas wydano za mało. Ten nieżyjący już tuz horrorowego komiksu (jeden z tatusiów Potwora z Bagien) w opowieści o Batmanie poczuł się znakomicie i odwalił kawał mistrzowskiej, mrocznej roboty. I myślę, że inni recenzenci zostali tak jak ja trochę tą warstwą graficzną kupieni, bo tak dobrego rysunku w opowieściach o Mrocznym Rycerzu dziś można ze świecą szukać. Mam już na widelcu inny ilustrowany przez niego komiks, mianowicie „Potworną kolekcję” od Kboom i nie mogę się doczekać momentu, gdy będę mógł go odpalić i cieszyć kolejnym spotkaniem z rzemiosłem Berniego.

Mimo pewnej wtórności względem dzieła Millera „Sekta” jest komiksem, który musicie mieć jeśli zbieracie Batmana. Nie jest może arcydziełem, może momentami nieco śmierdzi sztampą, ale w swojej klasie to bardzo dobra i klasyczna już opowieść. Do tego rysowana tak, że klękajcie narody. Daje jej znak jakości nerda z nadwago.

Brak komentarzy: