Prequel bardzo chwalonego przeze mnie komiksu autorstwa Mariniego i Desberga. Trudno nazwać go wyczekiwanym, gdyż tym razem Marini wspierał autorów tylko dobrym słowem, a mimo wszystko jego nazwisko znajduje się na okładce w celach zapewne komercyjnych. Desberg jednak dobrze czuje historię, której pierwszą część nazwałem jego opus magnum.
Komiks zdecydowanie nie jest zły i jeśli cenicie opowieści westernowe o Indianach – bo o nich głównie traktuje ten tom – zdecydowanie powinniście dać temu albumowi szansę. Nowa odsłona „Gwiazdy pustyni” bardzo sprawnie cofa się w czasie i ukazuje, jak tępiono i robiono w bambuko rdzennych Amerykanów, będąc przy okazji opowieścią o fałszywości przedstawianego w westernach (i nie tylko) mitu założycielskiego. Wiem, myślicie pewnie z automatu o „Skalpie” i ukazanym przez Aarona i Guere obrazie Indian zdegenerowanych przez kontakt z białymi. To nie jest jednak opowieść aż tak wybitna, nie odnajdziecie tu więc fabuły na podobnym poziomie. Niemniej znalazło się tu miejsce na portret społeczności rdzennych i jak na mikrą objętość – jakieś 100 stron – rzecz jest dość głęboka i zapewniam, że nie zostawi Was z niedosytem. Prócz wątków społecznych to również tragedia przepisana na pełnokrwisty dramat w kostiumie dzikiego zachodu. Dramat krwawy, brudny i nie dający czytelnikowi zbyt wielu złudzeń.
Graficznie również jest całkiem nieźle. Owszem, nie ma na pokładzie Mariniego, ale jego następca – Labiano – podołał i świetnie odnalazł się w tym gatunku. Brak tu jednak zdecydowanie talentu naszego ulubionego Włocha do rysowania pięknych kobiet i scen erotycznych, które wzbudzały przecież duże emocje w pierwszym tomie „Gwiazdy pustyni”. Mimo iż wszystko czyta się dobrze, to trudno mi doszukać się geniuszu u tego rysownika. Na pewno nie jest rzemieślnikiem-artystą na miarę Mariniego. Nie jest z drugiej strony też osobą pozbawioną umiejętności rysowniczych i w sumie dobrze, że nie próbował wejść w buty poprzednika. Zrobił ten komiks po swojemu i to mu się chwali.
Sądząc po topce Gildii, na której po premierze wylądowała „Gwiazda Pustyni”, komiks sprzedaje się nieźle. Podejrzewam więc, że fanów jedynki nie muszę namawiać do zakupu. Jeśli jednak wciągnęli jedynkę tylko dla talentu Mariniego i nic więcej z tego komiksu nie wynieśli, raczej nie powinni sięgać po ten prequel. Cała reszta – chętna przeczytać dobry, acz nie dający zbyt wiele nadziei komiks Desberga – niechaj wali w ten album jak w dym.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz