Przede wszystkim Egmont podszedł do sprawy od złej strony. Nigdy bowiem nie publikowano u nas kultowych w USA komiksów o Sierżancie Rocku, których rysownikiem był nieżyjący już gigant tego medium: Joe Kubert. Wiem, że oryginalne historie o słynnym żołnierzu są pewnie już ramotami, ale wypuszczanie postmodernistycznego, swoistego współczesnego miszmaszu łączącego świat Rocka z opowieścią o żywych trupach jest trochę bezsensowne. Odbiorca najzwyczajniej nie zna kontekstu i trudno mu będzie stwierdzić, czy to połączenie działa i jak dobrze parafrazowany jest oryginalny komiks.
Sam uważam, że jestem trochę za wąski w uszach na tę opowieść, bo z przygód Rocka znam tylko współczesną wersję. Tę rysowaną co prawda przez wspomnianego Kuberta, ale pisaną ręką należącego do innego, dużo młodszego pokolenia Briana Azzarello. To też nie był zresztą od strony scenariusza komiks w pełni spełniający potencjalne oczekiwania, nadrabiał to jednak ilustracjami Kuberta. W przypadku „Sierżanta Rocka i armii trupów” jest niejako podobnie. Co ciekawe, scenariuszem zajął się gość, który nie jest profesjonalistą. Za klawiaturą zasiadł bowiem w tym przypadku Bruce Campbell, ikoniczny aktor znany z serii filmów „Martwe zło” i „Armii ciemności”. Zastanawiam się tym samym, czy mam w ogóle zestawiać tego artystę z ludźmi piszącymi na co dzień. Jasne przecież jest, że słynny Ash nie ma wyrobionego literackiego warsztatu.
Nie okłamujmy się więc, od strony fabularnej to nie jest sztosisko. Musieliby mi też dużo zapłacić, żebym powiedział, że to ogólnie dobry komiks. Swoją drogą stylistycznie ta historia najbliżej umiejscowiona jest filmu „Bękarty wojny” Tarantino. Komiks Campbella to bowiem opowieść ukazująca alternatywną historię zgładzenia nikogo innego jak samego Adolfa Hitlera, który pod koniec wojny, w akcie desperacji, zaczyna wskrzeszać swoich żołnierzy za pomocą serum zamieniającego ich w zombie. Rzecz trzyma się z dala od jakiejkolwiek prawdy historycznej. To po prostu komiks, ale taki w złym tego słowa znaczeniu, co oczywiście nie oznacza od razu, że mamy do czynienia z czymś nieatrakcyjnym. To pulpa na pełnej kurwie, korzystająca z dobrodziejstw parafrazy i remiksu. Budowa tej opowieści nie jest nawet strasznie zła; czuć jednak brak literackiej ręki. Ash postawił na opowiadanie obrazem i tylko domyślać się mogę, jak ten jego scenariusz wyglądał od strony technicznej. Możliwe też, że ktoś mu to przejrzał, bo narracyjnie jest ogólnie dobrze. Nie ratuje to jednak tej opowieści.
Na całe szczęście wszystko niesie na swoich barkach rysownik. Kuberta nie da się co prawda zastąpić, ale wciepanie na ołówki samego Eduardo Risso, autora grafik do „100 Naboi”, to strzał w dziesiątkę. Risso ma wyjebane i nie próbuje naśladować Kuberta. Leci ze swoją charakterystyczną, komiksową, nieco cartoonową kreską, rysując – w przeciwieństwie do Kuberta, który dbał o całe rekwizytorium – dość umownie. Nie bawi się w odrysowanie najdrobniejszych szczegółów. Jego prace przez to pasują idealnie do przegiętej, pulpowej tematyki „Sierżanta Rocka i armii trupów”.
Generalnie nie bardzo wiem jednak, komu ten komiks mógłbym polecić. Nawet ja, miłośnik pulpy, cenię sobie dobrze napisane historie. Niestety robota Campbella nie należy do rzemiosła wysokich lotów. Nie ma w nim zbyt wielu elementów, które mógłbym pochwalić. Sięgnąć po ten komiks powinni pewnie głównie miłośnicy Eduardo Risso, gdyż akurat on – mimo iż nie wznosi się na wyżyny – rysuje całkiem nieźle i nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Innym odbiorcom ten komiks zdecydowanie odradzam.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz