niedziela, 5 marca 2023

Śmierć. Neil Gaiman.

 


 

Nie będę ukrywał – jestem zawiedziony niniejszym tomem zbierającym historie o Gaimanowskiej Śmierci. Lubię tę postać, ale w gruncie rzeczy miniserie jej poświęcone nic sobą nie reprezentują. Jak na Gaimana nawet mało tu filozofowania i silenia się na jakieś mądrości, co w przypadku takiej bohaterki jest sporym niedopatrzeniem i zdecydowaniem zmarnowaniem potencjału. Śmierć wszak miała w oryginalnej serii zawsze coś ciekawego do powiedzenia – paradoksalnie – na temat życia.


Co gorsza, rzecz zaczyna się od rozdziałów żywcem wykrojonych z sagi o Sandmanie. Lwia część tego, co tu dostajemy, najzwyczajniej jest już w innych komiksach, które prawdopodobnie posiadacie jeśli jesteście miłośnikami Sandmana. Zrobiono to tylko i wyłącznie w charakterze skoku na kasę, żeby tomik sztucznie utył.


 


 


Znajdujące się tu miniserie eksploatują uniwersum Sandmana i postacie znane z kart tej sagi. Sedno tomu zaczyna się od opowieści „Wysoka cena życia”. Najbardziej w tej historii cieszył mnie chyba występ długowiecznej Szalonej Hettie, która desperacko szuka swojego serca, bo to postać o niewykorzystanym potencjale. Ale i w tej odsłonie jest jakaś durnota, a jej motorem napędowym jest motyw traktujący o tym, że śmierć raz na sto lat schodzi między plebs, by przeżyć dzień jako istota ludzka. No i w tym akurat momencie Hettie zleca jej dość trudnego questa. Do tego dochodzi postać poboczna – młody chłopak pozbawiony woli życia i ta persona jest dość fajnie napisana. Sama Śmierć, jak Merry Poppins (którą zresztą ta postać kocha, o czym wspominała na kartach „Sandmana”) pokazuje mu, że warto żyć. Brzmi ciekawie, ale niestety wszystko jest sklecone na szybkiego, posklejane na siłę z motywów, które ni jak nie chcą dobrze wybrzmieć jako całość. Drugą dłuższą zawartą tu opowieścią jest historia skupiająca się na Foxglove i jej kochance, kolejnych bohaterkach z kart „Sandmana”. Nie będę ukrywał, że przeprawa przez ten fragment była męcząca, a przemyślenia w nim zawarte dość banalne. Ciekawym byłoby studium utraty dziecka (którego kobiety dorobiły się przez wydarzenia zawarte w opus magnum Gaimana), ale wszystko kończy się szczęśliwie i nici z funeralnych rozkmin, jakich można byłoby się po tym scenariuszu spodziewać. Te dwie opowieści to serce tomiku i niestety obie są niesatysfakcjonujące zarówno na poziomie fabularnym jak i graficznym.

 




Co do rysunków, to oprócz ostatniego zeszytu (jednego jedniusiego) rysowanego przez P. Craiga Russella, to tylko przykre rzemiosło. Nic mnie w tym albumie niemal graficznie nie urzekło. Fajne natomiast są dodatki, gdzie znalazło się miejsce na gruby plik pin-upów przedstawiających bohaterkę Gaimana. Między innymi dla nich warto po ten tomik sięgnąć

 


 


Ostatecznym minusem jaki wytknę temu zbiorkowi, jest fakt, że „Śmierć” średnio radzi sobie jako osobna seria. Jeśli nie znamy pojawiających się tu postaci z uniwersum Sandmana, to wiele stracimy. Nie polecałbym jej więc laikom, a tylko komplecistom Gaimana, do których przestałem się sam zaliczać. Doprawdy nie wiem, czy zostawię sobie „Śmierć” w kolekcji. Miejsce na półkach się kurczy, a zdecydowanie nic do tego komiksu nie czuję. Szkoda życia na tę „Śmierć”.

 

Brak komentarzy: