poniedziałek, 21 grudnia 2020

Potwór z bagien. Scott Snyder i Yanicka Paquette

 


Nie jestem fanem Scotta Snydera. Dobre 10 lat temu odpuściłem sobie jego Batmana i teraz trochę żałuję, bo jego run, jaki by nie był, jest długi i stanowi dziś ważny przecinek w historii Mrocznego Rycerza. Czytałem za to „Severed” – komiksowy, czerpiący z sylwetki Alberta Fisha i nieco kingowski horrorek. Powiem szczerze, że oceniłbym go raczej średnio. Po snyderowskie interpretacje „Potwora z bagien” sięgałem więc bez większych oczekiwań.


W związku z powyższym trudno powiedzieć, żebym się zawiódł. Wręcz przeciwnie, z początku, mimo iż autorzy zaserwowali tylko pulpę, bawiłem się świetnie. Snyder nie odcinał kuponów od legendarnego runu Moore'a, będącego jednym z najważniejszych cykli w historii komiksu, a trzaskał przyjemny horror z dużą rozpierduchą i pościgami. Trochę gorowaty a przy tym bezpretensjonalny. Jako miłośnik groszowej grozy czułem się ukontentowany. Do tego dochodzą grafiki Yanicka Paquette. Pierwszy raz stykam się z jego pracami. Mimo iż wszystko zostało pokolorowane komputerowo, to strona graficzna zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Rewelacyjna dynamika, świetnie, sugestywnie ukazane gore i genialne, bardzo mądrze i efektownie zakomponowane układy plansz skłaniają mnie do umieszczenia Paquette'a na liście rysowników, którym trzeba się bliżej przyjrzeć. To właśnie one windują ten komiks (bo umówmy się, scenariusz Snydera to tylko pulpa) do rangi czegoś więcej niż zwykłe czytadło.


 


Tak jest do połowy tego opasłego (520 stron) tomu. Potem coś jednak pęka i zaczyna się jakieś pierdololo, w wymowie chyba nawiązujące do runu Moore'a – a dokładnie części, w której potwór ratuje świat, błąkając się z Deadmanem po płaszczyznach astralnych. Pojawia się mianowicie motyw „zgnilizny”, siły, pochłaniającej świat DC. Na scenę wkracza też nagle Animal Man, według mnie zupełnie bez powodu. Gość nic nie wnosi do historii – pojawia się tylko po to, żeby się pojawić. W grupie Komiksy bez Granic koledzy bardziej oczytani w uniwersum DC naświetlili mi trochę sprawę i wytłumaczyli, o co chodzi. Seria o „Potworze z Bagien” Snydera i „Animal Man” pisany wtedy akurat przez Jeffa Lemire (którego wydaje się u nas ostatnio za dużo – nie nadążam) przecinały się w pewnym momencie i żeby w pełni zrozumieć fabułę, powinno się czytać obie na przemian. Chętnie bym to zrobił, ale ta druga nie pojawiła się jeszcze na naszym rynku, więc trudno mi teraz jednoznacznie ocenić tę część Snyderowskiego „Potwora”.



 Reasumując – jeśli szukacie dobrego, inteligentnego komiksu, albo (nie daj boże) sugerujecie się przy zakupie tego albumu uwielbieniem dla runu Moore'a, to srogo się zawiedziecie. Jeśli chcecie tylko porządnie narysowanego, pulpowego horroru, to walcie w nowego „Potwora” jak w dym. Przynajmniej do połowy spełni Wasze pragnienie. Resztę runu Snydera zalecałbym wciągnąć dopiero po wydaniu „Animal Mana”. Może wtedy wypada atrakcyjniej, bo samodzielnie zupełnie się nie broni.

 



 

Brak komentarzy: