poniedziałek, 29 lipca 2019

Doktor Strange. Tom 1. Jason Aaron




Ciąg dalszy mojej prywatnej letniej imprezy z Marvelem. Żeby mieć większe rozeznanie w komiksach o Doktorze Strange, wciągnąłem niedawno bardzo dobry run autorstwa Stana Lee i Steve'a Ditko, historię zatytułowaną „Bezimienna kraina poza czasem”. Mimo iż ją polecam i odniosę się do niej w tekście, to jednak nie o niej dziś będziemy mówili. Tym razem wrzucam na ruszt serię o tej postaci od Jasona Aarona, która wyszła w ramach linii Marvel NOW! 2.0.

Doktor Strange był chirurgiem, który wskutek wypadku uszkodził sobie dłonie i nie mógł kontynuować praktyki. Szukając ratunku, skłonił się ku siłom tajemnym i dotarł do potężnego maga, człowieka, który miał uratować jego ręce. Okazało się jednak, że Strange ma niezwykły talent do magii i los sprawił, że to jej, a nie chirurgii, poświęcił swoje życie. Zaczął korzystać z nowych umiejętności i ratować zarówno jednostki nękane przez zjawiska paranormalne, jak i czasem cały świat, stając w jednym szeregu z wielkimi herosami swoich czasów.




Motorem napędowym przedstawionej w tym tomie opowieści jest motyw traktujący o tym, iż złoczyńcy z innego wymiaru przybywają na Ziemię, by zniszczyć na niej wszelkie przejawy magii. Główny bohater, wraz z innymi magami i wiedźmami musi stawić im czoła. Większość oznak okultyzmu zostaje jednak szybko stłamszona, więc przyjdzie mu wyszukiwać ich w najdalszych zakamarkach ziemi, by wykorzystać znalezioną moc do walki z przeciwnikami.

Mierząc się z Doktorem Strange, twórcy musieli mieć świadomość tego, że ich prace będą porównywane z wiekową serią Lee/Ditko. Postanowili jednak pójść zupełnie inną drogą i nie odcinają od niej kuponów. Ich interpretacja przygód Doktora jest bliższa komiksom o „Sandmanie”, a poszukiwanie resztek magii mocno kojarzyło mi się z drogą, jaką Morfeusz musiał przejść w pierwszych tomach, szukając swoich utraconych artefaktów. Umówmy się – to nie jest zły kierunek na opowieść o magu, nawet jeśli jest z uniwersum Marvela, bo czemu nie opowiedzieć w jego ramach czegoś mrocznego i cięższego (że się da udowodnił niedawno Tom King pisząc genialnego „Visiona” klik). Nie jest to jednak ostatecznie rzecz na poziomie „Sandmana”, bo Aaronowi zdecydowanie zabrakło pomysłów i erudycji Gaimana. Również warstwa formalna sięga w zupełnie inne rejony niż te, które do opowieści wprowadził Ditko. Nie znajdziemy tu abstrakcyjnych rysunków przedstawiających inne wymiary, czym jestem bardzo zawiedziony, bo chętnie zobaczyłbym je w interpretacji innego twórcy. Monotonnie narracyjną przerywa co najwyżej trochę zabawy kolorami, które mają odseparować świat magiczny od rzeczywistości. Mimo iż w ogólnym rozrachunku warstwa graficzna jest dobra, to bardzo daleko jej do wybitności, jaką prezentował Ditko i zaproponowane tu zabiegi formalne nie zaskoczą czytelnika.



Aaron udowodnił kilka razy, pisząc „Skalp”, „Przeklętego” i „Bękartów z południa”, że jest genialnym twórcą. Wraz z rosnącą estymą przyszły do niego zlecenia od majorsów i zaczął pracować dla Marvela. Według mnie tytuły tworzone pod ich flagą nie są niestety tak dobre, jak jego autorskie rzeczy. Rozumiem, że kasa jest ważna, ale mam za złe Aaronowi, że rozmienia się na drobne. Tak też jest z Doktorem Strange, który co prawda jest solidnym komiksem rozrywkowym, ale do wybitnych nie można go zakwalifikować.


Brak komentarzy: