niedziela, 12 maja 2019

Vision. King/Walta




Przyznam się, że prawie przegapiłem ten komiks. Nowe albumy ze stajni Marvela omijam szerokim łukiem, bo nie mam czasu na superbohaterskie czytadła. Widząc jednak zalew pozytywnych recenzji i dużo pochwał w kierunku Toma Kinga pękłem i wziąłem ten album do recenzji. „Vision” tylko w małym stopniu jest tworem superbohaterskim. To też nie do końca zwykła obyczajówka z rajtuzami w tle. W gruncie rzeczy to głęboka przypowieść o szukaniu człowieczeństwa, ale rozpatrywać można ją na kilku poziomach.

Tytułowy Vision to członek Avengers, twór złego Ultrona, który sprzeciwił się swojemu panu i przeszedł na stronę dobra. Jest obdarzonym wolną wolą synthezoidem – androidem, który śni o elektrycznych owcach i wierzy w amerykański sen. Żyje w przekonaniu, że znajdzie w społeczeństwie swoje miejsce. Tworzy więc sobie rodzinę (żonę i dwójkę dzieci) i wzorem typowej klasy średniej wprowadza się na przedmieścia Waszyngtonu. Jego pragnieniem jest ucieczka od samotności i bycie podobnym do ludzi, co jednak nie jest takie proste. Rodzina okazuje się dysfunkcyjna i ma problemy z aklimatyzacją w społeczności – staje się to dla nich zadaniem nie do przeskoczenia. Bycie androidem zostaje ukazane przez Kinga jako rodzinna klątwa, co sprawia, że komiks ten doczekał się porównań do mrocznej literatury gotyckiej (odsyłam do świetnego tekstu zestawiającego Vision z amerykańskim gotykiem: klik), bo tam takie watki były dość chętnie wykorzystywane. W scenariuszu pojawia się też zbrodnia, która staje się rodzinną tajemnicą, co jeszcze bardziej zbliża ten komiks do wspomnianego gatunku i zasiewa niepokój w czytelniku. Nie muszę chyba dodawać, że to opowieść bratnia z „Frankensteinem” Mary Shelley, bo to już pewnie wyczytaliście z kontekstu. To również historia pełna pytań o istnienie Boga, czy raczej stwierdzenia jego istnienia. Synthezoid jest na tyle ludzki, że wierzy w niego wbrew własnemu rozsądkowi.(„Każdy ma przeznaczenie. Kod zapisany przez naszych stwórców. Podążamy naprzód kierowani jego wytycznymi.”). Niesamowita jest scena, w której bohater wraz z córką klękają i modlą się o to, by Bóg istniał. Ale któż jest Bogiem dla Visiona, skoro stworzył go przeciwnik Avengers – Ultron? Czy jego postępowanie nie jest buntem przeciwko Bogu? Komiks ten jest więc poniekąd ciosem w wartości klasy średniej i aż roi się od takich trudnych, egzystencjalnych pytań, z którymi czytelnik zostaje po lekturze.




Mimo iż jest to opowieść uniwersalna, to komiks tkwi głęboko w ramach Marvela – jest tu masa odniesień do ważnych wydarzeń z sagi o Avengers. King bardzo mądrze wykorzystuje ten świat i nie wstydzi się faktu pisania utworu o superbohaterze, ale przy tym nie ukrywa – chce opowiedzieć nam coś bardzo nietypowego. To najlepsza i najbardziej oryginalna powieść graficzna Marvela, jaką czytałem od czasu „Marvels” Kurta Busieka i Aleksa Rossa.

W przeciwieństwie do recenzowanego przeze mnie poprzednio „Invicible” dzieło Kinga jest pisane w tradycji Alana Moore'a. Nie jest to jednak zwykłe, rzemieślnicze odcinanie kuponów od dorobku Maga z Northampton, a rzecz tak dopracowana, że dorównuje jego najlepszym scenariuszom. To opatrzone dość gęstą, znakomitą narracją literacką arcydzieło komiksu głównego nurtu, jakiego nie widzieliśmy od wielu lat. Strona graficzna, za którą odpowiedzialny jest Gabriel Hernandez Walta nie olśniewa, ale to dobra, rzemieślnicza robota, nie przeszkadzająca w chłonięciu opowieści snutej przez scenarzystę.  



„Vision” jest moim pierwszym spotkaniem z pisarstwem Toma Kinga. Bardzo udanym i wcale się nie dziwię, że dostał za ten album Eisnera. Komiks działa zarówno jako rozrywka na wysokim poziomie, komentarz społeczny jak i dzieło stricte artystyczne nadające się do czytania w oderwaniu od uniwersum Marvela. „Vision” to najlepsze co do tej pory czytałem w 2019 roku. Jeśli macie w tym roku kupić tylko jeden komiks to niech to będzie właśnie ten album.  


Brak komentarzy: