Jednym z powodów, dla których postanowiłem przedstawić Wam wydany już niemal dekadę temu "Smutek miłości" jest wrażenie, że znakomita książka autorstwa Frederica Pajaka (rysownika i pisarza, redaktora naczelnego pisma "L'Imbécile de Paris" skupiającego rysowników i satyryków) została u nas niedoceniona i, sądząc po niemal całkowitym braku recenzji na portalach literackich, przeszła przez nasz rynek niezauważona i niezrozumiana. Nic nie też nie wskazuje na to, żeby w tym czasie w środowisku komiksowym ktoś się jej bliżej przyjrzał - a szkoda, bo mam wrażenie, że tu znalazłaby podatniejszy grunt. Forma narracji, jaką obrał Pajak, jest połączeniem rysunku - nierzadko będącego reprodukcją, czy to fotografii, czy obrazu - z esejem i osobistą, autobiograficzną prozą. Na każdej stronie przedstawia grafikę i akapit tekstu. Nierzadko jedno nie jest tematycznie związane z drugim, lecz mimo to komunikaty funkcjonują w symbiozie.
Sprowokowało mnie też zrządzenie losu, które sprawiło, że zetknąłem się z twórczością Pajaka niemal równocześnie, co z podejmującym podobny temat komiksem "Kiki z Montparnasse'u" (
dostało mu się ode mnie na łamach Kolorowych Zeszytów), wydanym niedawno przez Kulturę Gniewu. Dziejąca się w początkach zeszłego wieku powieść graficzna Catela i Bocqueta traktuje o słynnej paryskiej muzie, natomiast kanwę głównej części "Smutku miłości" stanowi opowieść o przedstawicielach francuskiej bohemy tamtego okresu z Guillaume Apollinaire na czele. Pozornie obie publikacje mają ze sobą dużo wspólnego. Książka Pajaka jest jednak przeciwieństwem "Kiki", która jawi mi się jako skonwencjonalizowana narracyjnie i pozbawiona wartości artystycznej, a do tego - celując w gusta współczesnego czytelnika, którego raczej interesuje kto przed kim majtki ściągał, niż to, co kto wartościowego robił - w warstwie fabularnej marginalizuje twórczość występujących w komiksie artystów. Natomiast w "Smutku miłości", mimo, że autor często opowiada o uczuciu lub jego braku, to właśnie prace wspomnianych artystów stanowią dlań rdzeń, punkt wyjściowy do przedstawienia nierzadko tragicznych losów malarzy i poetów. Występuje tu również pewien bohater, którego obecności w "Kiki de Montparnasse" najbardziej mi brakowało: "Paryż, miasto rozrywek i przyjemności, w którym cztery piąte mieszkańców umiera ze smutku".
Stwierdzenie "to nie jest komiks", które autor zawarł we wstępie, działa na publicystę związanego z tym medium jak płachta na byka. Oczywiście odżegnanie się Pajaka od komiksu może wydawać się zachowawcze, ale trafniejszą diagnozą będzie chyba stwierdzenie, że próbuje dla siebie znaleźć niszę (no cóż, we Francji tworzenie komiksu może nie być dostatecznie oryginalnym zajęciem dla artysty). Faktycznie, nie sposób jego twórczości odmówić oryginalności i polotu. Osobiście czuję jednak w jego deklaracji pewną niekonsekwencję, bo nie zaprzecza nigdzie temu, że napisał książkę - a formule "Smutku Miłości" jest jednak bliżej do komiksu, niż do literatury. Pozornie sekwencyjności niewiele tu znajdziemy - z drugiej jednak strony, gdy jeden po drugim cytuje abstrakcyjne obrazy Mondrianiego i dopełnia je komentarzem w dolnej części planszy, mamy wrażenie niesamowitej płynności narracyjnej. Snując opowieść i zestawiając ją z portretami przypadkowych osób, osiąga spójność i utrzymuje znakomity rytm. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dla niego owo połączenie tekstu z obrazem wydaje się niezwykle naturalne - tak naturalne, jak dla twórcy komiksu.
Na przekór deklaracjom Pajaka, jego nonszalancki nie-komiks pozwala patrzeć na medium przez inny pryzmat. Przykładowo, zestawienie jego twórczości z "Podejdź Bliżej", wydanym niedawno przez Centralę debiutem niemieckiej artystki Line Hoven, uwypukla potencjał, jaki kryje się w jej pomysłach na opowiadanie obrazem. Pokazuje, ile jeszcze można wykrzesać z narracji prowadzonej za pomocą archiwalnych zdjęć, dokumentów, martwej natury. Co prawda w tzw. komiksie eksperymentalnym nie takie rzeczy się robi, ale dziś, w kontekście nieszczęsnych dyskusji o story-arcie, niegdyś niezauważona przez publicystykę książka Pajaka jawi mi się jako rzecz szczególnie godna uwagi. Bo jeśli zignorujemy protesty twórcy i rozpatrzymy "Smutek miłości" jako komiks, to otrzymamy przykład artysty, który odżegnując się od charakterystycznych dla medium sposobów narracji tworzy coś (przynajmniej pozornie) świeżego, interesującego, a na poziomie formalnym pozbawionego bełkotu, który cechuje wiele quasi-komiksowych prac tworzonych przez ludzi nie zaznajomionych z tą dziedziną. To rodzaj opowieści graficznej która mimo tego, że nie mogła by funkcjonować w przestrzeni galeryjnej, ma w końcu szansę trafić w gusta obu środowisk, których bratanie postulował w swojej książce Sebastian Frąckiewicz - komiksowego i miłośników sztuki. Bo w gusta czytelników tzw. "dobrej literatury" najwyraźniej nie trafił - a to, czy jest to komiks, sorry-art, czy literatura jest w tym przypadku naprawdę sprawą drugorzędną.