środa, 18 września 2024

Mglisty Wymiar. Richard Corben.

  


 

Dorobek Corbena jest imponujący i rozpięty na wiele dekad. Ten koleś robił obskury w undergroundzie, pracował przy magazynach horrorowych, publikował w „Metal Hurlant”, a nawet rysował mainstreamowe historie dla dużych wydawnictw komiksowych pokroju Marvela czy Dark Horse. Mimo iż sam z Corbenem i jego twórczością zetknąłem się bardzo dawno – w latach 90. w którejś galerii magazynu Fantastyka – to do tej pory nie czytałem jego autorskich prac. Powód był prosty, nie było ich na naszym rynku. Przez lata wyszło kilka rzeczy zrobionych dla majorsów, do scenariuszy mistrzów (Mignola) i wyrobników (Azzarello), ale prawdziwego Corbena dostaliśmy chyba dopiero od Muchy w ramach opartego luźno o dzieła Poego komiksu „Duchy zmarłych”. Mam ten album, nie miałem jeszcze okazji go przeczytać. Cenię tego twórcę na tyle na ile znam go jako rysownika, więc sięgałem po jego autorskie dzieło wielce zainteresowany.

„Mglisty Wymiar” fabularnie zbliżony jest do filmów Terry'ego Gilliama, gdyby tylko ten kiedykolwiek zdecydował się zrobić obraz o Conanie Barbarzyńcy. Graficznie natomiast to Rychu Corben na pełnej, tak groteskowy i dziwny jak się tylko da. Nie każdy załapie styl tego twórcy, nawet mając świadomość tego, że jest współczesnym klasykiem. Rysunki Corbena są bowiem – nie bójmy się tego słowa – brzydkie. Nawet jeśli jest tu jakaś dawka erotyki, to mocno turpistyczna, absolutnie pozbawiona zmysłowości i odpychająca. Lukrowanie naszych krytyków, którzy zachwalają ten album, nie zmieni tego, że niewyrobiony czytelnik nie ma czego szukać w „Mglistym wymiarze”. To rzecz dla koneserów, ludzi ciekawych historii medium czy, precyzyjniej mówiąc, dorobku tego nietuzinkowego artysty. Tylko domyślać się mogę, dlaczego zdecydowano się na opublikowanie w pierwszej kolejności dość późnego komiksu Corbena. Podejrzewam, że wcześniejsze dzieła mogą być jeszcze mniej zjadliwe, jeszcze bardziej hermetyczne. Wszystko jednak się tu zgadza od strony plastycznej, bo taki był Corben i moje słowa to nie zarzuty, a fakty.

Gdy byłem jeszcze w trakcie lektury "Mglistego wymiaru" w sieci widziałem, że Kultura Gniewu w odpowiedzi na pytania „co dalej z Corbenem?” nie konkretyzuje planów wydania kolejnych dzieł mistrza. Ja trochę to rozumiem i obawiam się słabych wyników sprzedażowych tego tytułu. To dzieło tak osobne, jak tylko się da. Specyficzne graficznie i fabularnie. Mimo nośnej tematyki (wszak to fantasy) jest rzeczą daleką od bycia komiksem środka. Nie przeszkadza mu to oczywiście być, jak wspomniałem, komiksem wspaniałym i Corbenem na pełnej kurwie.

Na koniec jeszcze wspomnę wyjątkowo o tłumaczeniu, bo mam wrażenie, że tym razem trzeba o tym napisać. Rzecz świetnie przełożyła Maria Lenrgen. Język jest żywy, wulgarny i przaśny. Dzięki niej Corben rzuca kurwami po polsku jak jakiś drab w dresie. Przy okazji Maria chyba złożyła mały hołd Orcenaugorze, czyli nieodżałowanemu Jarosławowi Rybskiemu, tłumaczowi Mandragory, używając kilka razy ulubionego przez niego przekleństwa „wciurności”. Lubię to.

Brak komentarzy: