środa, 14 grudnia 2022

Singiel. Jiří Franta

 


 

A gdyby tak Terry Gilliam zrobił film o tym, że faceta zostawia baba i ten idzie w tango? Czaicie i wyobrażacie sobie. To jest do wyimaginowania. Wizja szalonej przygody, imprezy z vibem „Fisher Kinga” i „Las Vegas Parano”. Do tego jego przygody dzieją się między innymi w snach, ale nie tylko, bo i w Rzymie i w Pradze. Miastach również dla mnie nieco onirycznych i magicznych, które znam tylko z tworów kultury.


Główny bohater jest czeskim everymanem w nieokreślonym wieku. Lubi muzyczkę, laski, piwko i piłkę. Wódeczka go rozkłada na łopatki, narkotyków unika. Trzeba zaznaczyć, że futbol to ważna część składowa tej opowieści i miłośnicy piłki docenią te elementy jeszcze bardziej niż ja – człowiek, który mistrzostwa świata spędził przed konsolą i z nosem w komiksiorach. Nie da się nie lubić wąsatej, pospolitej twarzy bohatera. Takie przygody jak on– te na jawie – przeszedł zresztą każdy, kogo jakaś wywłoka po kilku latach kopnęła w dupala bez wyraźnego powodu. Autorowi jednak ze zwyczajności, podobnie jak wspomnianemu we wstępie Giliamowi, udaje się wyciągnąć magię. Sceny picia piwa i wódeczki nie nudzą. Mają w sobie coś, co sprawia, że bardzo ciekawi nas tok wydarzeń na następnej stronie. Do tego dochodzą sceny surrealistyczne, nie są one w przewadze, ale są obecne i jeszcze bardziej upodabniają komiks Czecha do twórczości jedynego amerykańskiego członka grupy Monty Pythona.


Grafika również jest bardzo ciekawa. Jeśli chodzi o układ plansz, kadrowanie, to czuć tu echa Chrisa Ware'a. To podobne spojrzenie na rzeczywistość, podobne ukazanie detalu w małych ujęciach piętrzących się na krawędziach planszy. Wkrada się tu co prawda trochę chaosu i brak precyzji cechującej prace Amerykanina, ale ogólnie wszystko jest dość czytelne i to raczej jawna inspiracja. Krecha natomiast to w pewnym stopniu David B., a sceny przykładowo na trybunach stadionu piłkarskiego mają coś z tego, jak Francuz obrazuje w swoich komiksach sceny batalistyczne. Tak, mają coś w sobie z grafik średniowiecznych. To też album pięknie wydany, gruby, pachnący drukarnią.


„Singiel” nie jest komiksem z mojej tegorocznej topki, ale bawiłem się przednio. Oczywiście, dla fanów samych kalesoniarzy, czy z drugiej mańki, samych Kajkoszy i Żbików, to będzie tytuł o niczym, ale tacy odbiorcy mnie pewnie nie czytają, a jak czytają, to pozdrawiam! Wyjdźcie z własnej dupy!

 

Brak komentarzy: