poniedziałek, 4 października 2021

Armada. Integral. Tom 1.

 


Przegapiłem pierwsze wydanie „Armady” i gdy zorientowałem się, że chciałbym tę serię poczytać, pierwsze tomy były już wyprzedane. Przez lata ciągnęło mnie do tej serii. Dlatego cieszy mnie pomysł wznowienia, tym bardziej w integralach – wolę ten format wydawniczy od pojedynczych albumów.

Owszem, zdawałem sobie sprawę, że to tylko czytadło, ale ja lubię frankofońskie czytadła. Zostałem jednak mocno zaskoczony, gdy podczas lektury wyszedł poziom upolitycznienia tego komiksu. Jeśli miałbym go do czegoś porównać, to wskazałbym na dwa ważne dla SF twory. W obrębie komiksu byłby to „Valerian”. Tak jak w tym nieśmiertelnym klasyku, w „Armadzie” występuje mnogość planet, ras i podobnych problemów, które mają kształtować lewicową wrażliwość u czytelnika. Natomiast w kategorii literackiej byłoby to słynne „Trudno być bogiem” braci Strugackich, lub popularny teraz „Pan lodowego ogrodu” Jarosława Grzędowicza, bo oba opierają się na podobnym pomyśle. Otóż w „Armadzie”, podobnie jak w wymienionych dziełach, wyższa technicznie cywilizacja z tajniaka pojawia się na planetach o różnym rozwoju technicznym. Zadawane są tu więc podobne filozoficzne pytania.


 

Największą jednak zaletą serii jest jej różnorodność. Dzięki temu, że główna bohaterka – seksowna, dzika brunetka Navis – zostaje co tom oddelegowana na inną planetę, nie ma tu mowy o powtarzaniu się czy nudzie. Raz jest to anturaż diesel-punkowy, nawiązujący do naszego okresu rewolucji przemysłowej, raz średniowieczna planeta, wręcz tchnąca duchem fantasy. W każdym settingu bohaterka będzie się mierzyła z jakimiś problemami natury moralnej i będzie wpływać na rozwój polityczny wypadków. Nie jest to jednak nudne political fiction. To rzecz pełna egzotycznych istot, akcji i walk. I w sumie szkoda, że jest tu odrobina golizny, bo ja bym ten komiks podsunął nastolatkom, ze względu na przemycone pod płaszczykiem rozrywki bardzo mądre treści, podpierane bardzo udanie zaserwowanymi przykładami społeczno-politycznymi.


 

Co do rysunków – są moim zdaniem średniej jakości frankofońskim rzemiosłem, ale zdecydowanie zdają egzamin i nadają się do opowiadania tej różnorodnej gatunkowo opowieści. Nie podobają mi się natomiast dość pastelowe, mdłe kolory. Ale jak wiedzą stali czytelnicy, rzadko kiedy podoba mi
się ten element.

Tak jak wspomniałem we wstępie – ja wolę integrale. Dla tego cieszy mnie twarda oprawa i lakierowane elementy okładki. Wydanie nie jest mega grubasem, zawiera w sobie cztery tomy, co oznacza, że całą seria zmieści się w pięciu woluminach. Zdecydowanie przyklaskuję temu pomysłowi wydawniczemu i będę śledził przygody agentki Navis. 



Brak komentarzy: