środa, 10 czerwca 2009

Daniel Clowes ''Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza''



W dzisiejszych czasach dużo można zarzucic temu komiksowi.Ale najpewniej malkontenci biorący go na cel powiedza że to ''postmodernistyczny bełkot''...I będą bardzo blisko prawdy,z tym że wygląda na to że to jedna z podwalin tej tendencji w kulturze masowej.


Like a Velvet Glove cast in iron autorstwa Clowes'a (twórcy ghost world między innymi klik) pierwotnie ukazujący się w latach 1989-1993, to pozycja utrzymana w atmosferze okolic filmowego postmodernizmu i godna stawiania w jednym rzędzie ze szczytowymi osiągnięciami w tej materii-''zaginioną autostradą'',
''głową do wycierania'', ''Gozu:gangsterskim teatrem grozy'', ''Nagim Lunchem'' . Co do fabuły to znajdziemy tu bitnikowską, straceńczą podróż przez oniryczną, kwasową, kiczowatą retro-Amerykę z cechami wszystkich tych wyżej wymienionych filmów na raz. Wraz z bohaterem odwiedzamy obskurne hoteliki,dziwaczne antykwariaty z pamiątkami, siedzibę sekty nazywającej siebie ''rodziną'' ;) itd. Przy tym poznajemy galerie niepokojących postaci z którymi bohater wchodzi w mniej lub bardziej zażyłe stosunki.


Od strony narracyjnej Komiks jest skonstruowany po mistrzowsku i nosi wszelkie znamiona właśnie tego co znamy z teledyskowych, haczących miejscami o niepokojącą filmową impresje majaków Lyncha. Kadry z twarzami rozpoczynającymi każdy rozdział działają jak swoiste piktogramy metafizycznego lęku. Sprawiają że z niepokojem przewracamy kartki
i przechodzimy do
zagłębiania się w
dziwaczne, surrealistyczne, pełne popkulturowych cytatów przeżycia bohatera. Z pozoru mogło by się wydawac że w komiksach nie ma mowy o wprowadzeniu (mówię o poważniejszym zastosowaniu) muzyki... ależ jest! Autor tak sprytnie przemyca psychodeliczne piosenki że gdy na końcu zrozumiałem sposób zazębienia tej ''warstwy audio'' i jej znaczenie dla narracji całej historii dostałem ciarek... Clowes tymi wszystkimi zagrywkami sprawia (podobnie jak lynch czy Cronenberg) że przeżywamy reminiscencje własnych nierzadko nieprzyjemnych emocji.
Sięgając po ten komiks spodziewałem się wszystkiego(w końcu twórca ma uznane nazwisko)ale nie spodziewałem się tego że tak wiele i tak sprawnie powiedziano w tym temacie przy pomocy poniekąd ''ułomnego'' (brak dźwięku) medium jakim jest komiks. Ten ''zeszyt'' jest wart każdej złotówki jaką na niego wydałem.



Komiks wydany na dobrym papierze , z okładką z grubego,jakiegoś (chyba) czerpanego kartonu/papieru o wyczuwalnej i widocznej gołym okiem chropowatej fakturze.Dzięki Temu komiks jest kuźwa praktycznie nie do zdarcia podczas czytania, nie zadzierają się rogi itd.To bardzo dobra forma(tania i jelegancka przede wszystkim) i brawa dla kultury gniewu.Szkoda że tłumaczenie takie se.. chodź pewnikiem było trudne ,szczególnie piosenek.





ps.Jako soundtrack proponuje strange days doorsów i pierwszych Velvetów...

Sixth Comm - Grey Years (1992)


Sixth Comm to projekt Patricka Leagas'a (pan ów jest wam zapewne znany z pierwszego składu di6) i niejakiej Amodali .W późniejszym czasie duo przekształciło się w Mother Destruction(tez niezłe ale nie słyszałem wszystkiego co warto było słyszec) .Ja dziś daję starsza rzecz,mocno darkłejwową ale nie kiczowatą i idącą w industrial,swansującą z lekka - ''Gey Years'' .Cechą dodającą uroku tej płycie (a raczej to składak kilku sesji )jest potwornie zrealizowany automat perkusyjny tzn napierdala tak jak by miał wysadzic głośniki. Coś jak u Vatikans Cildren (satan) ,tam też jest przerażający bass i gra to jak by dolne pasmo planowało cię zabic.Świetna mroczna płyta.Mam ją już od dawna i czasem wracam więc próbę czasu przetrwała.
Nie ma co się rozpisywac więcej ... Polecam itd.

ps.A u mnie dużo Giry leci bo ruskie dały 6 płytek''Angels Of Light '' we flakach (śledź po japońsku donoś po polsku o_- klik ).

czwartek, 4 czerwca 2009

Inner Glory - Remains of a Dream



Nie wyje z zachwytu nad włoskim neofolkiem... a własciwie to prawie nic mnie z tego boomu nie ujęło.Po za AIT* i rzecz jasna tym co teraz daje czyli Inner Glory .Co by śmieszniej było wrzuciłem ten album dzisiaj do playera nie wiedząc co wrzucam i gdy usłyszałem '' Ecstasy Road'' powiedziałem se w myślach ''aha! to to''.Gupia sytuacja która rzadko mi się zdarza - pamiętac muze i piosenke a nie pamiętac kapeli... zazwyczaj mam na odwrót.No ale wracajac....Mówiąc frazesami zawartosc prezentuje się neofolkowo/songwraitersko/mrocznie a niekiedy zaskakująco skocznie i dynamicznie(południowa rytmika?cos w tym jest chyba...) +drobne ornamenty muzyki dawnej .To co prawda nic oryginalnego,płytka z cyklu ''już to słyszeliśmy'' ale nie do konca bo nie pozbawiona magii,przebojowa,potrafiąca urzekc i może nie wyznacza nowych dróg w 'nf' * ale ma swój charakter .Jeśli ktoś nie zna a ma głód na akustyczne mroczne,dekadenckie pieśni to polecam.Ja pisząc te słowa najwidoczniej mam bo się przy tym rozpływam jak nastka .

*chodź tylko przez ten pryzmat trudno AIT postrzegac ...

*mam cichą nadzieje że da się jeszcze...