niedziela, 12 października 2025

Pillow Man. Mężczyzna naszych marzeń.

 


Nie do końca wiem, jak to ująć, żeby to źle nie zabrzmiało. Ten uroczy i niepozorny komiks jest jednak najodważniejszą i chyba najlepszą rzeczą, jaką premierowo wydał Egmont od dobrych kilku lat, przynajmniej jeśli o komiksy dla dojrzałego czytelnika chodzi. To frankofon, ale nie w tym stylu, do którego przyzwyczaiły nas „Plansze Europy”. Nie znajdziemy tu realistycznego stylu zerowego. To też nie fantastyka. W gruncie rzeczy to opowieść bliższa poetyce komiksów Sfara, choć też nie do końca można ją zestawiać z dziełami tego autora. Rzecz osobna? Trochę tak. 

„Pilow Man” jest obyczajówką ocierająca się o komedię, a przy tym – użyje takie określenie-wytrych – to okruchy życia pełną gębą. Dostajemy opowieść o kolesiu, który po trzech latach bezrobocia w końcu znajduje nową, fajną fuchę. Praca jest jednak dość osobliwa, bo polega na towarzyszeniu w łóżku samotnym osobom mającym problem w zasypianiu w pojedynkę. W kraju, w którym nie ma pracy dla ludzi z jego wykształceniem, znalezienie czegoś takiego to nie lada fartłomiej. Wydaje się, że to nic wstydliwego, praca jak praca, ale nasz bohater zataja swoje zajęcie i przez to popada w konflikt ze swoją partnerką. Mówiąc krótko: dostajemy francuską komedię pomyłek i to one nakręcać będą kolejne zdarzenia. 

Mimo iż autor „Pillow Mana” tworzy komiks daleki od tego, co w Polsce nazwalibyśmy mainstreamowym frankofonem, to wcale nie sili się on też na bardzo głęboką opowieść. Ten album nie zmieni Wam życia, ani nie porusza szczególnie czułych strun. To raczej historia stosunków międzyludzkich, slajd z życia normalnych, przeciętnych Francuzów. Pokazuje nam przedstawicieli paryskiej klasy średniej, bo Jean (główny bohater) mimo bezrobocia nie jest jakoś szczególnie zubożały. Nie czuć tu głębokiego dramatu, co może dla niektórych stanowić problem, gdyż mówimy o komiksie lekkim, łatwym i przyjemnym, ale to też siła tego albumu. Również target wyróżnia „Pilow Mana”, jak bowiem wspomniałem, nie jest to typowy frankofon, a przy tym to również utwór daleki niezalowi. Nie spodoba się bankowo ani młodym czytelnikom, ani nerdom od Thorgala, ale całkiem możliwe, że ten komiks urzekłby twoją mamę, gdybyś jej go podsunąć.  

„Pilow Man” z pozoru wydaje się pozycją, która lepiej pasowałaby do katalogu Kultury Gniewu czy oficyny Timof i cisi wspólnicy, ale mam nadzieję, że może w Egmoncie – wśród tego całego kolorowego superhero i komiksów dla twardogłowych nerdów – znajdzie się miejsce na takie perełki. Na albumy nieoczywiste, a przy tym ładne i mądre. Może nie zmieni Wam ten komiks życia, ale moim zdaniem warto go przeczytać. 

Brak komentarzy: