czwartek, 7 listopada 2024

Transformers. Tom 1. Daniel Warren Johnson

  


 

Po pierwsze, jeśli chodzi o „Transformer”, to ja najbardziej lubię płytę Lou Reeda. Mam więc znikome uczucie nostalgii do robotów przekształcających się w samochody i inne tatałajstwo. Ceniłem za dzieciaka pierwszy animowany, pełnometrażowy film (ten dubbingowany przez Orsona Wellesa), ale nie widziałem żadnego obrazu live action o walce Autobotów z Deceptikonami i jestem z tego dumny. Nie potrzebuję tego w swoim życiu. Po niniejszy komiks sięgałem z dużymi obawami, bo nie dość, że tematyka jest mi odległa, to jeszcze średnio jarają mnie dzieła Daniela Warrena Johnsona przeznaczone dla dzieciaków.

Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne. To dobry, pulpowy komiks, narysowany i opowiedziany z jajami. Nie jest to też dalsza część jakieś długiej serii. Mamy do czynienia z klasycznym restartem. Skonfliktowane roboty przybywają na Ziemię i napierdzielają się w imię tego, co działo się na ich rodzimej planecie. Nasz dom staje się ich polem bitwy. Robią to bardzo efektownie, a do tego dochodzi fakt, że Optimus Prime (ten robot ciężarówka, przywódca Autobotów) bardzo szybko zakochuje się w faunie i florze naszej planety, po czym stawia sobie za cel również ją chronić. O dziwo to nie jest jakaś bajka dla dzieci i trup ściele się dość gęsto, mamy tu też masę dramatycznych zwrotów akcji. To wszystko się ogólnie Johnsonowi udało. Myślę też, że pięknie by było, gdyby ten autor dostał do stworzenia serię o Turtlesach. Najlepiej mocno krwawą i pozbawioną cenzury.

Muszę jednak przyznać, że i Transformers w jego ujęciu to fajna historia. Być może jest to rzecz prosta, ale bardzo efektowna i wcale nie taka miałka od strony artystycznej, jak można by się spodziewać po komiksie o wielkich robotach zamieniających się w samochody. To wysokiej jakości pulpa, opowiedziana jednak z autorskim sznytem. Nie jestem w stanie w tej recenzji wycisnąć dostatecznie dużo z tego komiksu, bo jak wspomniałem, nie jestem fanem franczyzy i może sam bym się w pierwszej kolejności na ten tytuł nie rzucił, ale ogólnie jestem zadowolony z lektury.

Z tego co rozumiem z zamieszczonej na ostatnich stronach reklamy, od oficyny Nagle Comics nadciąga crossover: połączenie uniwersów Transformers i G.I. Joe. Oba światy niewiele mnie dziś obchodzą i nie wiem, czy w to wejdę jako recenzent. Jak się pewnie domyślacie, sięgałem po ten komiks ze względu na krechę Johnsona, a nie on będzie to wszystko rysował (za sterami i koordynacją projektu stoi Robert Kirkman, może nie być źle). Podejrzewam, że polscy boomerzy z lat 90. mogą być jednak tymi graficznymi spektaklami niczym niepohamowanej nostalgii mocno zauroczeni. Mi to osobiście nie przeszkadza. Moim zdaniem nasz rynek – którego pojemność nie przestaje mnie zadziwiać – przyjmie to pewnie z otwartymi rękami.

Brak komentarzy: