wtorek, 15 listopada 2022

Słyszeliście, co zrobił Eddie Gein? Schechter/Powell

 


 

Wyrosłem trochę z fascynacji seryjnymi mordercami, a przyznam, że ta kiedyś była we mnie silna. Interesowali mnie, bo to często outsiderzy wymierzający karę społeczeństwu. Jasne, to chorzy odszczepieńcy, ale zazwyczaj dostali wcześniej srogi wpierdol od życia, przez co wzbudzali we mnie, również outsiderze, pewną sympatię. Byli jak palec Boży, coś na kształt żywiołu karcącego złe społeczeństwo, któremu – jak kiedyś myślałem – należy się kara.


 

Obecnie jara mnie to dużo mniej i może też dlatego Gein nie budzi zupełnie ani mojej sympatii ani ciekawości, a komiksem tym zainteresowałem się głównie przez genialne rysunki Erica Powella – taty bestsellerowego, nagradzanego „Goona”. Za warstwę literacką odpowiedzialny jest zaś Harold Schechter, zawodowy pisarz „true crime”, specyficznego amerykańskiego nurtu traktującego o prawdziwych zbrodniach i zbrodniarzach. Gatunek ten znalazł sobie dużą estymę w kulturze Nowego Świata. 

 


To nie przypadek, że ta historia ukazuje się jako komiks. Gein był bowiem iście komiksową, groteskową istotą. Morderca, nekrofil, kolekcjoner masek z ludzkich twarzy, odcisnął silne piętno na popkulturze. To jego postacią inspirowana była „Psychoza”, to on jest pierwowzorem mordercy z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, w końcu jest też protoplastą Buffalo Billa z „Milczenia owiec”. Temu groteskowemu indywiduum najzwyczajniej należała się taka historia. Wszak to nie potwór wyrosły z najciemniejszych, ludowych opowiastek, tylko człowiek z sąsiedztwa, monstrum, którym można straszyć nie tylko dzieci. Coś współczesnego, namacalnego, a z drugiej strony tak niewiarygodnego, że pisać o tym można tylko horrory z przymrużeniem oka. Zakłamywać rzeczywistość, robiąc z Geina Boogymana. Z jednej strony przez rysunki Powella tak właśnie jest, z drugiej to jednak też esej całkiem na serio.


Komiks nie raz pokazał, że umie zająć się poważnymi sprawami. Nie szukając daleko, bodaj najlepszym opracowaniem sprawy Kuby Rozpruwacza jest „Prosto z piekła”, nie czuję się więc zaskoczony całkiem porządnym poziomem powieści graficznej o Geinie. Wielu miłośników wspomnianego „true crime” może być jednak zaskoczona jakością, jaką niesie ten komiks. Owszem, to nie arcydzieło na miarę komiksu Moore'a, ale lekturą jest przednią.


Warto również dodać, że to portret prowincjonalnej Ameryki z czasów Geina. Do tego to również znakomity hołd dla graficznych horrorów różnych marek, które ukatrupione zostały przez Comics Code mniej więcej w tamtym okresie. Komiksy te były często obwiniane przez psychologów i zatrwożonych rodziców o zły, destruktywny wpływ na dzieci. Straszono nimi społeczeństwo niemal tak samo jak Geinem. Złożyło się więc tak, że niejako jeden potwór opowiada o drugim. Owszem, czasem są tu mało komiksowe „gadające głowy” i trudno by było od tego uciec w tego typu publikacji (z drugiej strony w „Prosto z piekła” się udało), ale to dobra komiksowa robota. Groteskowa, bo taka jest twórczość Powella, rysownika tej opowieści, ale też nie pragnąca przekłamywać faktów.


Jeśli miałbym zarzucić coś tej pozycji, to to, że nie udało się autorom wzbudzić sympatii wobec Geina. Sympatia wobec seryjnego mordercy? Macie mnie pewnie za psychola, ale moja ulubiona książka to „Dziecię boże” McCarthy'ego, w której w bardzo poetycki sposób pisano o postaci podobnej do Geina. Nie była to jednak literatura faktu, więc może autor miał łatwiej. Nie wiem, jakimi pokurwieńcami musielibyście być, żeby utożsamić się z postacią Geina z tej powieści graficznej. Nie jest ona bowiem ani trochę romantyczna. Na kartach tego komiksu potwór to w sumie tylko wiejski głupek, który skrywał niesamowite rzeczy w swoim ponurym domu. 

 



Jeśli jesteście fanami Powella, chcecie mieć ten komiks. Jeśli jesteście pojebami jarającymi się seryjniakami, również się tym albumem zainteresujecie. Wszelkiej maści fascynaci i Amerykaniści również powinni po ten produkt sięgnąć. Trudniej wszak wyobrazić sobie coś bardziej amerykańskiego niż rysunkowa opowieść o seryjnym mordercy wychowanym na piersi Wuja Sama. Inna sprawa – czy ten kraj zasługuje na tych wszystkich szaleńców, których tak kocha jego popkultura? Na to pytanie nie mam odpowiedzi i ten komiks też niestety jej nie niesie.


 



Brak komentarzy: