wtorek, 12 lipca 2022

Armada. Tom 3. Morvan/Buchet

 


 

Nie będę kłamał, trzeci integral „Armady” to po prostu kolejna odsłona frankofońskiego czytadła. Komiks jest jednak utrzymany w bardzo słusznej tradycji lewicującego, zaangażowanego science fiction spod znaku "Valeriana" i czyta się go bardzo dobrze. Cieszę się więc, że Egmont zdecydował się wznawiać tę serię na wypasie, w wydaniach zbiorczych, bo inaczej bym się pewnie z nią nie zapoznał. Była co prawda na rynku od lat, ale poszczególne albumy były trudno dostępne.



Co istotne, w tym tomie autorzy zrywają z dotychczasową formułą opowieści. Główną bohaterką, agentką Navis, zaczynają targać wątpliwości, w skutek których sprzeciwia ona się rozkazom włodarzy Armady. Ma czekać ją kara, ale szczwany prawnik, mający co do niej swoje plany, wybrania ją i zatrudnia do własnych celów. To zmienia trochę styl prowadzenia fabuły i czyni sytuację niejednoznaczną. Co prawda dalej co tom dostajemy inny świat do eksplorowania, ale komiks przestaje cierpieć na typową serialowość i nie wkrada się w niego nuda. Niektóre wątki, szczególnie te dotyczące losów Navis, ciągną się przez kilka epizodów. Bardzo dobrze czyta się to w wydaniu zbiorczym, bo normalnie bym pozapominał, o co chodzi. W ten sposób wpuszczono sporo świeżego powietrza do serii, rozrzut jakościowy jest jednak dość duży. Najfajniejszym zebranym tu tomem jest opowieść dziejąca się na quasi-japońśkiej planecie, na której Navis będzie o dziwo bronić ruchów tradycjonalistycznych. Przyjemności w odbiorze dostarcza również nawał scen akcji, w tym tomie chyba jeszcze większy niż zazwyczaj. Od sztuk walki z mieczami samurajskimi w roli głównej, po walki sterowanych przez ludzi wielkich robotów, w których zawodach bierze udział Navis. 

 


 

To wszystko zilustrowane jest bardzo szczegółowo, efektownie, przy dużej dozie świetnie rozrysowanej dynamiki podczas pościgów i walk. Na zgrabną, seksowną Navis miło się patrzy, a i świetnie narysowane pojazdy, technologie i szczegółowe tła można zaliczyć do udanych elementów świata przedstawionego. Marudziłem na początku na przeciętność grafik, ale muszę przyznać, że doskonale pasują do snutych tu opowieści. Różnorodność światów, w których dzieje się akcja pozwala rysownikowi co tom rozwijać na nowo skrzydła i nie popadać w marazm. 

 


 

Jak wspomniałem we wstępie, to frankofońskie czytadło. Można to odbierać jako minus, ale ja lubię gatunkowe opowieści z tego rynku, więc jeśli też należycie do miłośników tego typu komiksu, to możecie w Armadę walić jak w dym. Do końca zostały jeszcze dwa integrale. Ja zostaję z tą opowieścią już do końca.

Brak komentarzy: