wtorek, 6 lipca 2021

Trzech Jokerów. Johns/Fabok

 


Prawie każdy zna takiego gościa – człowiek w sumie zabawny, fajnie opowiada o pierdołach, ale czasem walnie takim klasycznym, memicznym „Ackchyually…“ w ramach wstępu do anegdotki totalnie bzdurnej, oczywistej albo po prostu straszliwie tępej, będącej klasycznym przykładem rozumowania „na chłopski rozum“. Wiecie, chodzi o takie łopatologiczne i paradoksalnie pozornie wnikliwe analizy sytuacji raczej zrozumiałych dla każdego osobnika choćby trochę zainteresowanego tematem. Tak właśnie Geoff Jones pierdzieli o tożsamości(ach?) księcia zbrodni w „Batman: Trzech Jokerów“.

Odrobinka tła historycznego – Anno Domini 2015, moment graniczny między „The New 52“ i Odrodzeniem w DC Comics, wielki even „The Darkseid War“, ogromne nadzieje fanów i Batman siedzący sobie wygodnie na krześle Mobiusa, czyli takim urządzonku, co to właściwie daje użytkownikowi przejebane kody do gry w rzeczywistość, z wszechwiedzą włącznie. Gacek, uznając swoją absurdalną, wieloletnią porażkę detektywistyczną, pyta mebel o prawdziwą tożsamość swojego nemesis, a po usłyszeniu odpowiedzi robi zdziwionego Pikachu. Jakiś czas później okazało się, że według fotela Jokerów jest trzech.

 



Na rozwinięcie wątku musieliśmy znowu czekać kilka lat, ale koniec katorgi, mamy to! Akcja zaczyna się, gdy Gotham zalewa zbrodnia (czyli w dowolnym, niesprecyzowanym momencie historii miasta). Trzy brutalne przestępstwa dokonane właściwie w tym samym czasie, we wszystkich sprawcą był zielonowłosy błazen, nie może być! Batman praktycznie od razu wie, że sprawców faktycznie jest mnogo i w sumie ten wniosek usprawiedliwia jedynie zdobyta wcześniej krzesłowata wiedza, ale kit tam, lecimy z tematem. Zastanawialiście się czemu na przestrzeni lat komiksowe oblicza Jokera różniły się? Odpowiedź jest prosta!

Po prostu pisali go różni autorzy w różnych realiach kulturowych i historycznych, starając się trafić w zmieniające się gusta publiki i aktualnie panujące trendy. Wiem, oczywistość, ale jej wytłuszczenie wydawało mi się koniecznością, bo sam nie jestem pewny, czy fabularne usprawiedliwienie realnych przemian zachodzących w fikcji jest fajne. To spacer po linii najmniejszego oporu i choć Jones niektóre rzeczy w fabule „Trzech Jokerów“ robi naprawdę fajnie, to trudno było mi odrzucić przy lekturze nieustanne poczucie urażonej inteligencji. Moim skromnym zdaniem intrygi niestabilnego clowna powinny być, no cóż, intrygami właśnie i nie chciałem, by odpowiedź na pytanie „Czy naprawdę jest trzech Jokerów?” brzmiała „Tak, naprawdę” i tyle, kurtyna.

 



Geoff Jones ten słaby pomysł realizuje jednak zaskakująco sprawnie. Na plus działają tutaj liczne nawiązania, ogarnięte wykorzystanie tła fabularnego każdej z tożsamości najbardziej znanego przeciwnika Batmana. Podobają mi się decyzje podejmowane przez bohaterów, zwłaszcza przez Red Hooda, choć sam nietoperz nadal nie błyszczy wciąż kuriozalnie pomijanym talentem dochodzeniowym. Doskonałe, wzruszające zamknięcie ma wątek relacji Bruce’a Wayne’a z Joe Chillem, ale konkluzja całej historii chce zebrać żniwo mało szokującym, naciąganym twistem. Fajnie też, że ostatecznie zostajemy z Jokerem najbardziej dopasowanym do obecnych realiów, choć wykorzystanie historii do twardego odcięcia status quo od przeszłości budzi we mnie mieszane uczucia. Zastrzeżeń mam pełno, pomimo ogólnej frajdy z lektury i w sumie cieszę się, że kanoniczność tego tytułu jest sprawą tak bardzo niejasną z wielu powodów, ale na ten temat trzeba by było napisać osobny, znacznie obszerniejszy rant.

Przynajmniej warstwa graficzna nie dała mi powodów do biadolenia. Rysunki Jasona Faboka funkcjonują w estetyce lawirującej pomiędzy klasycznym trykociarstwem i nowoczesną szczegółowością, bez wizualnych i kompozycyjnych eksperymentów. Częściowy banał rekompensują tutaj perfekcyjne rzemiosło (również w kolorach Brada Andersona) i szacunek do tradycji. Serio, Fabok niektóre ilustracje kreślił chyba otoczony obrazkami wydartymi z najważniejszych stron kroniki Gotham. Także zasłużenie powszechny, skuteczny układ dziewięciu kadrów na stronę, który dominuje na kartach tego albumu, nie wygląda jak lenistwo ze względu na sprawne utrzymanie płynnej sekwencyjności i okazjonalne odejścia od schematu. Znudzonym formą superbohaterską może się nie spodobać, ale ja byłem szczerze urzeczony.

 



Czy „Batman: Trzech Jokerów“ to dobry komiks? Zaskakują mnie słowa wychodzące spod moich własnych palców, ale tak. To (o dziwo) dobra realizacja słabego pomysłu na rozwinięcie i zamknięcie ciekawego, mocno viralnego wątku. Rzecz z jednej strony generująca ogromne rozczarowanie ze względu na słusznie gargantuiczne oczekiwania, ale i zwyczajnie porządnie napisane, lekko mroczne trykociarstwo. Aspirując na następcę takich tytułów jak „The Killing Joke” i „A Death in the Family” wypada jak ich młodszy, zbyt entuzjastyczny i pozbawiony wyczucia kuzynek, ale odpowiednio nastawionemu odbiorcy kontakt z nim może przynieść trochę radości.




Autor: Rafał Piernikowski

Brak komentarzy: