poniedziałek, 7 czerwca 2021

Abe Sapien. Tom 1. Mroczne i straszliwe.

 


Oni znowu to zrobili. Ta ekipa jest po prostu nie do zajebania. Znów stworzyli bardzo dobry komiks, który nie cierpi w ogóle na przypadłości znane z innych dzieł będących seriami pobocznymi. „Abe Sapien” to rzecz ze wszech miar znakomita. I nawet z tym nie handlujcie.


Szybciutko opiszę fabułę, bo tu nie ma co dywagować, jeszcze się spoilery niechcący jakieś zrobi. Abe Sapien, ryboczłowiek znany z kart opowieści Mike'a Mignoli, podobnie jak Hellboy opuścił w pewnym momencie Biuro Badań Paranormalnych i Obrony. Jego droga powiodła jednak w zupełnie innym kierunku. Jak to określił Scott Allie we wstępie, parafrazując pomysł na życie jaki miał Jules z Pulp Fiction, Abe chodzi po stanach jak Kane ze słynnego w kulturze anglosaskiej serialu „Kung fu”. W rezultacie dostajemy komiks drogi w konwencji postapo przypominający niekiedy „Bastion” Kinga. Rzecz niezwykle miodną, poetyką zahaczającą o najlepsze wytwory swojego gatunku. Gwarantuję, że nawet jeśli jesteście wyjadaczami postapo, to ten komiks i tak Was zachwyci, bo jeśli momentami jest wtórny i czerpie skądś pomysły, to robi to z nie lada gracją. 

 


Rysunkami do serii zajęli się bracia Max i Sebastian Fiumara i stała się tu rzecz niebywała. Mimo iż rysują ni chuja niepodobnie do Mignoli, to trzeba im przyznać, że osiągnęli najwyższy poziom rzemiosła i wcale nie mają się czego wstydzić, nawet przy Dużym Mike'u. Jest oryginalnie od strony graficznej, a niespieszna narracja obrazem rewelacyjnie uzupełnia konwencję fabularną, w jakiej osadzono ten komiks. Kolorki już tradycyjnie pierdolnął Dave Stevart. Nie jest jednak w tym przypadku tak, że najzwyczajniej upodabniają ten komiks do innych rzeczy z mignolaversum. Nie. „Abe Sapien” to na wszystkich płaszczyznach, również i graficznej, dzieło osobne, wcale nie dążące do nadgorliwego uzupełniania świata Hellboya. 

 



Opowieść o Abie i jego wędrówce snuta jest bowiem w zupełnie innym, odrębnym rytmie. Opisuje nie to, co dzieje się na pierwszym planie, czyli nie traktuje dosłownie o zachodzących w świecie Hellboya gwałtownych zmianach i kataklizmie dotykającym duże miasta, który rozgrywa się na łamach głównej serii i BBPO. Skupia się bardziej na tym, jak konsekwencje tych zdarzeń odbijają się na prowincjonalnej, sennej Ameryce rodem wyjętej z opowieści Cormaca McCarthyego. Tak, ta opowieść to amerykański gotyk pełną gębą. Muszę z ręką na sercu przyznać, że twórcom sztuka upodobnienia do mrocznej literatury amerykańskiej udała się wybitnie. Jeszcze nie przemyślałem dobrze tegorocznych rankingów, ale nadchodzi już półrocze i powoli trzeba zacząć to robić. I w tym momencie powiem Wam o tym albumie coś, co sobie zostawiłem na sam koniec: jak na razie to najlepszy komiks, jaki czytałem w tym roku. Chcecie go mieć. Amen.


Brak komentarzy: