środa, 8 kwietnia 2020

Providence. Tom 2 i 3. Moore/Burrows




„Providence” Alana Moore'a to dość nietypowe dzieło. Jego trzon opiera się na twórczości Howarda Philipsa Lovecrafta, ale to nie jest adaptacja sensu stricto. Najkrócej rzecz ujmując to wariacja na temat tego, co by było gdyby stwory i zjawiska rodem z Mitów Cthulhu istniały naprawdę i miały zasadniczy wpływ na naszą rzeczywistość. Przy okazji autor nie ograniczył się tylko do inspiracji prozą, ale przepisał też na fabułę poglądy filozoficzne Lovecrafta. Brzmi jak świetny pomysł, ale niestety realizacja nie jest udana.




Pewnie pamiętacie, że strasznie marudziłem, recenzując pierwszy tom „Providence” (klik). W ostatnich dniach wciągnąłem dwie pozostałe części i niestety nie zmieniłem zdania co do jakości tej historii. To nie jest szczególnie dobra seria, co więcej to jeden z najgorszych komiksów Moore'a (jeśli nie najgorszy), jaki miałem okazję czytać. Niemniej muszę zasygnalizować, że następne odsłony różnią się od pierwszej. Najbardziej widać to chyba we wstawkach literackich na końcu każdego zeszytu. O ile w pierwszej części nie wnosiły wiele do akcji, tak tutaj nie dałoby się bez ich czytania zrozumieć całości. Jestem trochę zły na Moore'a, bo mocno posiłkował się typowymi zabiegami literackimi, a nie przedstawiał wszystkiego jako komiks. Zły nie dlatego, że nie chciało mi się czytać, a dlatego że brnie się przez to wszystko topornie. Owszem, być może Moore specjalnie wystawia cierpliwość czytelnika na próbę, ale przy tym nie tworzy nic wybitnego i szczerze powiem, że moim zdaniem nie warto było się przez jego grafomanie przebijać. Tak, jest aż tak źle, ale można to zrzucić na karb tego, że fragmenty te są stylizowane na pamiętniki początkującego pisarza. Również poetyka jest zasadniczo inna niż w początkach tej historii. Więcej tu oniryzmu, sporo odwołań do Lovecraftowskiej krainy snów. Nie odczułem jednak, żeby sama jakość historii wzrosła. Niestety również finał tej opowieści nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia (miał być zaskakujący, ale każdy kto zna twórczość Moore'a musiał się domyślać, jak to się skończy), a jestem przecież fanem zarówno Moore'a, jak i Lovecrafta, powinienem więc być zachwycony.

„Providence” to tylko z jednej strony hołd dla twórczości Lovecrafta. Z drugiej bowiem to próba utarcia Samotnikowi z Providence nosa. Moore specjalnie czyni głównym bohaterem homoseksualistę, wiedząc że Lovecraft za takowymi nie przepadał. Na siłę wrzuca też do fabuły seks analny, odbywany przez głównego bohatera z 17-letnim chłopcem. Nie wiem, kogo to by miało w XXI wieku szokować, ale motyw ten jest ewidentnie nastawiony na bycie edgy. Otóż nie jest, a do tego wydaje się zupełnie niepotrzebny i zostaje (nomen omen) wciśnięty na siłę. Przytaczam ten przykład, bo chyba najlepiej obrazuje, w którą stronę Moore chciał pchnąć tę historię i jaki jest tego efekt.


Wyczyny literackie Moore'a nie są jednak najgorszym elementem tych albumów. Od patrzenia na pokolorowane szkaradnymi komputerowymi kolorami ilustracje Jacena Burrowsa oczy pieką. Moore nie zawsze miał szczęście do rysowników, ale w tym przypadku chyba oszalał od czytania tych wszystkich plugawych mitów. Nie wiem jak można było pozwolić ilustrować tę opowieść takiemu amatorowi. Z wszystkich trzech tomów podobały mi się dwie, może trzy plansze. Reszta nadaje się do pieca. Nie muszę chyba dodawać, że to wszystko nie pomaga historii opowiadanej przez Moore'a.

Reasumując: mistrz komiksu (według mnie postać najważniejsza w historii całego medium), Bestia z Northampton, sam Alan Moore miał świetny pomysł, ale spaprał sprawę. Wziął elementy znane z prozy samotnika z Providence, doprawił szczyptą teorii spiskowych i uszył popkulturowego, wypchanego słomą potwora Frankensteina, który jednak ostatecznie bardziej przypomina stracha na wróble. Efekt jest taki, że „Providence” ani śmieszy, ani straszy, a już na pewno nie bawi, bo przez siermiężne wstawki literackie nie czyta się tego przyjemnie. Jestem komplecistą Moore'a więc muszę mieć te przeklęte komiksy na półce, ale jeśli Wy możecie je ominąć, to ich nie kupujcie. 



Brak komentarzy: