poniedziałek, 3 czerwca 2019

Wilson. Daniel Clowes




Brałem do recenzji coś innego i powiedziałem Kulturze Gniewu, żeby dorzucili specjalnie dla mnie jakąś petardę do paczki. Gdy ją otworzyłem znalazłem tam „Wilsona” Daniela Clowesa. Wyjąłem ostrożnie, żeby nie urwało mi palców i położyłem na półkę „do przeczytania”. Komiks przeleżał tam dobry miesiąc, bo byłem wobec niego bardzo nieufny, a do lektury wybierałem zazwyczaj bezpieczny mainstream, o którym ostatnio piszę najwięcej. Teraz jestem już po i wiem, że zrobiłem błąd podchodząc do tego komiksu jak pies do jeża. Panowie z KG wiedzieli co robią, gdy wrzucali mi go do paczki.

Cały album składa się z jednoplanszówek, będących pocztówkami z życia tytułowego Wilsona, które kończą się niemal zawsze trafną pointą. Bohater jest cynicznym Amerykaninem w średnim wieku, dość nieprzychylnie nastawionym do ludzi i otaczającej go rzeczywistości. Jedyne co kocha na tym świecie to jego uroczy, młody piesek – suczka imieniem Pepper. Utworki te to mocne rzeczy, jak poezja Bukowskiego przepisana na krótkie komiksy. Polacy pewnie też skojarzą je z twórczością Raczkowskiego i nie będzie to wcale złe zestawienie, bo to rzeczy nie gorsze niż „Przygody Stanisława z Łodzi”. Co ciekawe każda strona pociśnięta jest w innym stylu graficznym – raz Clowes rysuje swoją realistyczną manierą, raz sięga do umownej kreskówkowości, innym razem do karykatury. To bardzo podkreśla autonomiczność każdej planszy. Niemniej im dalej w album szorty zaczynają łączyć się w całość i okazuje się, że mamy tu jednak pełnometrażową fabułę. Wilson bowiem wybiera się do chorego ojca i odwiedza rodzinne miasto. Tata umiera i bohater zostaje sam na świecie. Przypomina mu się, że prawdopodobnie ma dziecko ze swoją byłą żoną i postanawia odnowić więzy rodzinne. Tyle. Więcej z fabuły Wam nie zdradzę, powiem tylko, że perypetie Wilsona popłyną w zupełnie innym kierunku, niż można by się po tym mizantropijnym nudziarzu spodziewać i gwarantuję – będziecie zaskoczeni rozwojem wydarzeń. 



Wilson, mimo iż ślepy na własne wady, jest bardzo uważnym obserwatorem i trafnie opisuje rzeczy które potrafią wkurwiać. Recenzenci często wylewają na bohatera wiadro pomyj, twierdząc, że jest skończonym dupkiem, ale ja uważam, że niemal wszyscy mamy w sobie jakiś ułamek tej postaci. A przynajmniej ja potrafię się z nim bez problemu utożsamić. Clowesowi rewelacyjnie udaje się ukazać bezsens naszej egzystencji i zaryzykuję tezę, że świat zaludniają całe armie „dupków”, którzy najbardziej na świecie kochają swoje zwierzęta. Być może autor chce, żeby było nam wstyd, ale komiksy te mają w sobie pewną dozę liryzmu, co pozwala jednak Wilsonowi stać się postacią tragiczną. W ostateczności, chcąc nie chcąc, kibicujemy mu w tych wszystkich głupich rzeczach, które robi. Obchodzi nas jego los, między innymi właśnie dlatego, że dostrzegamy w nim cząstkę siebie. 


Nie jestem ultrasem Clowesa, z jego twórczości najbardziej wszedł mi jego komiks „Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza”, umiarkowanie podobał mi się „Ghost World” (wolę znakomity film!), i kompletnie zawiódł mnie „David Boring” (z rzeczy wydanych w Polsce nie czytałem tylko „Patience”). Być może trudno mi wykrzesać odpowiedni entuzjazm do tej – jednak dość ponurej – opowieści, ale zapewniam, że bardzo mi się podobało i „Wilson” wskakuje na drugie miejsce mojej topki komiksów Clowesa. Co więcej – album ten będzie na pewno obecny w moim podsumowaniu tego roku, bo to kawał rewelacyjnego, inteligentnego, komiksowego rzemiosła, obok którego trudno przejść obojętnie. 


Brak komentarzy: