poniedziałek, 31 sierpnia 2009
This Immortal Coil - The Dark Age Of Love
Tribut dla Coila, mocno zdominowany przez matta eliotta(chyba też pod szyldem third eye foundation) ale to Bonnie Prince Billy z jego wersją Ostii jest według mnie gwiazdą wieczoru.Oprócz tego Yan Tirsen:D hhahahaha i kilka nieznanych mi jeszcze osób .Tytuł kuriozalny prawda:P? już raz tą płytę przypadkowo ominąłem zanim załapałem o co kaman.
Bonnie urywa głowę ---> próbka
Matt urywa głowę --->próbka
aha wszystko zmiśkował/wyprodukował(czy cuś) typ od Daleka
Do niektórych fragmentów się wręcz modle:|.Zdecydowanie udana rzecz.
Może coś później dobazgram ... teraz idę spac.
sobota, 29 sierpnia 2009
czwartek, 27 sierpnia 2009
Rękopis znaleziony w Arkham : Year One
Na dzis przypada rocznica owego bloga. Jak sami pewnie widzicie raz jest więcej wpisów raz mniej.Ostatnio popijałem za dużo to było mniej wpisów:P ale to się zmieni. I tak nieźle że pierwszy rok odfajkowany. Co do zawartości to trochę mało o filmach tutaj pisze, mniej niż się na początku spodziewałem. Kilka wpisów nt komiksów leży niepoprawionych w notatnikach. Muzyka jak widzicie... nie chcę was męczyć jakimiś klasykami które znacie lub możecie sami do nich dotrzeć- nie o to chodzi zresztą w tym blogu (acz mam/miałem w planach zrobić cykl top 100 neofolk ale to jeszcze zobaczymy).
Kombinuje ostatnio z jeszcze jednym ''prodżektem'', jak dobrze pójdzie (nie będę zapeszał) to niedługo zdradzę o co chodzi. W każdym razie będzie bardziej filmowo i mniej chaotycznie.
Dzięki że włazicie, czytacie, komentujecie itd.
a teraz na piwo marsz ! ~:)
Kombinuje ostatnio z jeszcze jednym ''prodżektem'', jak dobrze pójdzie (nie będę zapeszał) to niedługo zdradzę o co chodzi. W każdym razie będzie bardziej filmowo i mniej chaotycznie.
Dzięki że włazicie, czytacie, komentujecie itd.
a teraz na piwo marsz ! ~:)
Heilige!
sobota, 22 sierpnia 2009
Stig Helmer Gallery: Olga Dugina
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
17 ulubionych filmów tarantino - z ostatnich 17 lat.
No Quentin...Poszli byśmy na kosy.
-Szczególnie że niezbyt lubię Battle Royall( w tym miejscu chciałbym wszystkim polecic Yakuza Papers)
-Fajt club uważam za strasznie przereklamowaną i pseudointelektualną wydmuszkę.
-O Matrixie nie wspomnę.
-O speedzie też O_O
-Miike ma lepsze filmy niż ''Odishion''
-od JSA parka wole Old boya
-późny trier jest mi obojętny
-wysyp żywych trupów -_-'' masakra...
etc
Acz zgodze się co do ''niezniszczalnego''.nie żeby mi się gdzies w pierwszej 50 czy nawet 100 plasował.Ale tez uważam to za jeden znajlepszych filmów Willisa i kocham to(widziałem ten film już wiele razy to dobre słowo) jak mesje turek podszedł do mitologi komiksów/superbohaterów a mr Glass to jeden z moich ulubionych bad guysów.Zdjęcia tam sa miazga- zresztą je Eduardo Serra robił ,świetny szwenkier.
no i między słowami to uroczy film... lubię go.może by sie do 50 ostatnich 17 lat załapał.Szczególnie że mało nowych filmów oglądam
ps.o czym on mówi przy 4?
niedziela, 16 sierpnia 2009
Dave Bixby - Ode To Quetzalcoatl
Zagadkowy artysta. W późnych latach 60tych (dokładna data nieznana) wytłoczył na własny koszt 2 albumy. Jeden właśnie jako Dave Bixby (Ode To Quetzalcoatl ) drugi jako Harbinger (Second Coming ) . Oba albumy wznowił w 2009 roku hiszpański label Guerssen records.
Muzyka Bixby'ego wpychana jest do christian folku ale to po prostu depresyjne songwriterstwo przynoszące skojarzenia z Nickiem Drakem, Jaksonem C.Frankiem czy Simonem Finnem.
ps.Momentami zaciąga jak Frusciante
Muzyka Bixby'ego wpychana jest do christian folku ale to po prostu depresyjne songwriterstwo przynoszące skojarzenia z Nickiem Drakem, Jaksonem C.Frankiem czy Simonem Finnem.
ps.Momentami zaciąga jak Frusciante
poniedziałek, 3 sierpnia 2009
''Towarzysze zmierzchu'' François Bourgeon (1983-1990)
Dzieło wybitne - klasyka europejskiego komiksu.Napisali już o nim ludzie dużo bardziej kompetentni niż ja. Ale jako że jestem pod dużym wrażeniem, postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze i przede wszystkim polecić ten integral, niestety nie tani ale zdecydowanie wart tych pieniędzy.
Pan Bourgeon, z zawodu wyuczonego witrażysta, mający w zwyczaju budowanie makiet co ważniejszych budowli które rysuje, serwuje nam historie niemającą nic wspólnego z komiksami do których przyzwyczaił mnie typowy historyczno/fantastyczny nurt europejski. Ta piekielnie ciężka w odbiorze trylogia zdecydowanie wykracza po za ramy typowej opowieści obrazkowej. Nie ma tu skrótów, nie ma też odwrotnej sytuacji czyli przerostu treści nad rysunkiem, jest za to - w szczytowych momentach - misternie sklecona intryga z postaciami z krwi i kości wraz z ich małostkami i pragnieniami na czele.
''War, war never changes'' równie dobrze od tych słów mógł by się zaczynać każdy z tomów tej opowieści... ale zaczyna się od ''Powiadają, że trwała sto lat...Nie różniła się niczym specjalnym od poprzedniej.Ani tej która nastąpi po niej''. W pierwszej opowieści ,na dość mglistym tle zawieruchy wojny stuletniej, Bourgeon przedstawia trzy postacie: oszpeconego rycerza( skądinąd przedstawionego jako zbrodniarza wojennego ), tchórzliwego wieśniaka Aniceta i młodą dziewczynę imieniem Mariotte. Zbieg okoliczności, a może raczej przeznaczenie przeplotło ich drogi w tej z pozoru po macoszemu, nakreślonej we wstępie rzeczywistości a potem wpycha w oniryczny, zaludniony mitycznymi stworzeniami - i udzielający się całej kompani - świat sennych majaków rycerza. Rysunek z pozoru wydaje się klasyczny, z narracją jest jednak zupełnie inaczej. Już w drugim albumie widzimy bezkompromisowość i brak chęci do brania jeńców spośród czytelników. Twórca nam samym każe układać historie w całość, mieszając retrospekcje z bieżącą akcją. Jednak nie leci w samopas...puzzle pod koniec się zazębiają,z przyjemnością cofamy się kilkadziesiąt kartek w tył i czytamy tą historie jeszcze raz. Potem następuje nie oczekiwane.Cały tryptyk wieńczy, monumentalny cztero częściowy ''Ostatni śpiew Malaterreów''. Opowieśc ta, jak słusznie sugeruje mesje Szyłak w swojej recenzji na Gildii Komiksu, powinna byc podawana w oderwaniu od pierwszych epizodów. Burgeon poszerza galerie postaci, rezygnuje w dużej mierze z onirycznego fantasy na rzecz rozbudowanej dworskiej intrygi. Zaskakuje mnogością wątków, brawurowym rysunkiem architektury (nierzadko na całą plansze), wulgarnością średniowiecznej mieszczańskiej rzeczywistości i przede wszystkim dużo poważniejszą treścią.
Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta ''nieciekawe'' charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma... jest to bzdurą. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.
W posłowiu do owego komiksu Wojciech Birek wskazuje jego pokrewieństwo z ''Imię Róży'' Umberto Eco. Jest w tym trochę prawdy, ale mi ten komiks bardziej kojarzył się z ''siódma pieczęcią'' Bergmana. Z tym że... Pewnie was zdziwię ale w przypadku ''Towarzyszy zmierzchu'' mamy do czynienia, może z mniej uniwersalnym i mniej filozoficznym ale za to dużo cięższym w odbiorze tworem. Już tylko biorąc pod uwagę poziom nawarstwienia brutalności i sexu czyni ''siódma pieczęć'' przy ''Towarzyszach...'' filmem familijnym...
Na koniec muszę dodac że największą zmorą tego komiksu zdaje się byc tłumaczenie. Co prawda przekład pewnikiem był dośc karkołomnym wyczynem, szczególnie że ponoc już dla francuzów warstwa literacka była ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie zmieni to faktu że tłumaczenie niezbyt się udało i miejscami czyta się to fatalnie, co bardzo utrudnia już i tak niełatwą lekturę. Mimo wszystko cholernie cieszę się że mogę sobie postawić ten album na półce!
Pan Bourgeon, z zawodu wyuczonego witrażysta, mający w zwyczaju budowanie makiet co ważniejszych budowli które rysuje, serwuje nam historie niemającą nic wspólnego z komiksami do których przyzwyczaił mnie typowy historyczno/fantastyczny nurt europejski. Ta piekielnie ciężka w odbiorze trylogia zdecydowanie wykracza po za ramy typowej opowieści obrazkowej. Nie ma tu skrótów, nie ma też odwrotnej sytuacji czyli przerostu treści nad rysunkiem, jest za to - w szczytowych momentach - misternie sklecona intryga z postaciami z krwi i kości wraz z ich małostkami i pragnieniami na czele.
''War, war never changes'' równie dobrze od tych słów mógł by się zaczynać każdy z tomów tej opowieści... ale zaczyna się od ''Powiadają, że trwała sto lat...Nie różniła się niczym specjalnym od poprzedniej.Ani tej która nastąpi po niej''. W pierwszej opowieści ,na dość mglistym tle zawieruchy wojny stuletniej, Bourgeon przedstawia trzy postacie: oszpeconego rycerza( skądinąd przedstawionego jako zbrodniarza wojennego ), tchórzliwego wieśniaka Aniceta i młodą dziewczynę imieniem Mariotte. Zbieg okoliczności, a może raczej przeznaczenie przeplotło ich drogi w tej z pozoru po macoszemu, nakreślonej we wstępie rzeczywistości a potem wpycha w oniryczny, zaludniony mitycznymi stworzeniami - i udzielający się całej kompani - świat sennych majaków rycerza. Rysunek z pozoru wydaje się klasyczny, z narracją jest jednak zupełnie inaczej. Już w drugim albumie widzimy bezkompromisowość i brak chęci do brania jeńców spośród czytelników. Twórca nam samym każe układać historie w całość, mieszając retrospekcje z bieżącą akcją. Jednak nie leci w samopas...puzzle pod koniec się zazębiają,z przyjemnością cofamy się kilkadziesiąt kartek w tył i czytamy tą historie jeszcze raz. Potem następuje nie oczekiwane.Cały tryptyk wieńczy, monumentalny cztero częściowy ''Ostatni śpiew Malaterreów''. Opowieśc ta, jak słusznie sugeruje mesje Szyłak w swojej recenzji na Gildii Komiksu, powinna byc podawana w oderwaniu od pierwszych epizodów. Burgeon poszerza galerie postaci, rezygnuje w dużej mierze z onirycznego fantasy na rzecz rozbudowanej dworskiej intrygi. Zaskakuje mnogością wątków, brawurowym rysunkiem architektury (nierzadko na całą plansze), wulgarnością średniowiecznej mieszczańskiej rzeczywistości i przede wszystkim dużo poważniejszą treścią.
Komiks Bourgeona jest cyniczny i z pozoru obdarty z pozytywnych postaci. Jednak szybko zgnilizna świata przedstawionego przerasta ''nieciekawe'' charaktery głównych bohaterów. Do tego wychodzi na jaw przeszłość oszpeconego rycerza, nieuchronna przyszłość, wreszcie wychodzą na wierzch intencje i pragnienia wszystkich postaci. Wielu recenzentów twierdzi że wojny w tym komiksie nie ma... jest to bzdurą. Mimo że nie dotykamy jej może dosłownie to cały czas nad komiksem wisi apokaliptyczna, specyficzna atmosfera zniszczenia i beznadziei.
W posłowiu do owego komiksu Wojciech Birek wskazuje jego pokrewieństwo z ''Imię Róży'' Umberto Eco. Jest w tym trochę prawdy, ale mi ten komiks bardziej kojarzył się z ''siódma pieczęcią'' Bergmana. Z tym że... Pewnie was zdziwię ale w przypadku ''Towarzyszy zmierzchu'' mamy do czynienia, może z mniej uniwersalnym i mniej filozoficznym ale za to dużo cięższym w odbiorze tworem. Już tylko biorąc pod uwagę poziom nawarstwienia brutalności i sexu czyni ''siódma pieczęć'' przy ''Towarzyszach...'' filmem familijnym...
Na koniec muszę dodac że największą zmorą tego komiksu zdaje się byc tłumaczenie. Co prawda przekład pewnikiem był dośc karkołomnym wyczynem, szczególnie że ponoc już dla francuzów warstwa literacka była ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie zmieni to faktu że tłumaczenie niezbyt się udało i miejscami czyta się to fatalnie, co bardzo utrudnia już i tak niełatwą lekturę. Mimo wszystko cholernie cieszę się że mogę sobie postawić ten album na półce!
Subskrybuj:
Posty (Atom)