niedziela, 8 stycznia 2023

Ostatnie spojrzenie. Charles Burns.

 


 

Zapomnijcie o „Niewidzialnych” Morrisona. Chcecie prawdziwe dzieło z serca kontrkultury? Potężne, postmodernistyczne uderzenie? Sięgnijcie po „Ostatnie spojrzenie” Charlesa Burnsa. Wielopoziomowa, mroczna opowieść, która do tego, mimo iż awangardowa, jest popisem znakomitego rzemiosła komiksowego. Nie będziecie zawiedzeni.


To kolejny komiks Burnsa o tym, że dojrzewanie to bardzo dziwny okres. Nie chcę mu zarzucać rzekomych chorób psychicznych, ale niepokój, jaki panuje na kartach tej opowieści, może wskazywać na jakieś zaburzenia. Ok, pal licho moje domysły, bo prawdopodobnie pamiętacie, jak trudna była (bądź jeszcze jest) wasza młodość. Dla niektórych wtedy wszystko jest dziwne i niepokojące.


Znajdziemy tu co ciekawe wiele inspiracji z kultury niezależnej i nie tylko. Jest oczywiście Burroughs, ale też bardzo istotna zdaje się „Głowa do wycierania” Lyncha. Oczywistym estetycznym nawiązaniem są też motywy kradnące wiele z „Tintina” Herge, co na jednym poziomie pozornie czyni z tej opowieści rzecz nieco hermetyczną, kierowaną do ludzi, którzy interesują się historią komiksu. Niemniej Tintin jest na tyle rozpoznawalny, że pewnie połapią się też ci, co go nie czytali.


Warto wiedzieć jednak, kim jest ta postać, bo „Ostatnie spojrzenie” to historia młodego undergroundowego preformera, przeobrażającego się na scenie w punkową wersję Tintina. Nie trudno się domyśleć, że ma to być alter-ego autora, który podobnie przedstawia się czytelnikom za pomocą rysunkowych bohaterów. Czuć, że to intymna opowieść. Co ciekawe na jednym poziomie traktuje – podobnie jak wspomniana „Głowa do wycierania” – o lęku przed ojcostwem. Nie trudno byłoby Burnsowi, który zresztą bywa porównywany do Lyncha, zrobić coś wtórnego w tej materii. Udało mu się jednak poskładać tę historię tak, że nie jest do końca podobna do czegokolwiek, co już znacie. Jest bardzo odważna, ale przy tym kameralna, ubrana w szaty dzieła awangardowego.


Jeśli interesujecie się komiksem niezależnym nie ma opcji, żebyście przegapili ten album. Co do innych odbiorców: oczywiście, jak to bywa w takich wypadkach, to nie jest dzieło dla każdego, ale to nie jest też rzecz szczególnie trudna w odbiorze. Symbolika jest dość prosta (tajemnicze jaja, płody itd.) i mimo dziwności to dość czytelna i oczywista fabuła, której nie sposób zarzucić bełkotliwość. Burns jest już mistrzem komiksu i świetnie radzi sobie z wielopoziomową narracją i wywoływaniem niepokoju. To, co dziwne i tajemnicze zostaje jednak sprowadzone na ziemie przez wątki dziejące się w rzeczywistości. Bo na tym poziomie to prosta historia, jedynie podkręcana psychodelicznymi wstawkami i przemocą. 

 

Brak komentarzy: