Ponad dekadę temu zacząłem pisać dla Kolorowych Zeszytow. Przez kilka lat w parę osób, pod dowództwem Kuby Oleksaka robiliśmy tam najlepsze dziennikarstwo komiksowe jakie się wtedy dało i chyba byliśmy w tamtym momencie bezkonkurencyjni. Po jakimś czasie nasze drogi się rozeszły a i Kolorowe z czasem przygasły. Dziś powoli się odradzają, a ja wracam na ich łamy ze swoją autorską rubryką o komiksach z importu. Mam nadzieję, że będziecie zaglądać, czytać, lajkować i kibicować. Na początek tekst o legendarnym "Jimmim Corriganie".
Mutant. Połączenie Edwarda Hoppera z Andym Warholem i Danielem Clowesem. Jednak nie oszukujmy się: przede wszystkim Chris Ware to Chris Ware – artysta osobny. Śpieszę jednak wyjaśnić, dlaczego na początku sięgnąłem po porównania do tych wielkich osobowości świata sztuki. Hopper, bo za pomocą swoich plansz, z których bije niebywały smutek, w magiczny sposób dotyka istoty człowieczeństwa i samotności jednostki w społeczeństwie. Warhol, bo korzysta w swojej narracji i w stylu ze sztuki użytkowej. Clowes, bo to rysujący cartoonowe w stylistyce komiksy nerd, który opowiada quasi-biograficzne historie za pomocą obrazkowego medium.
W ukazującym się pierwotnie w odcinkach, a wydanym zbiorczo ponad dwie dekady temu, „Jimmy Corrigan, the Smartest Kid on Earth” dostajemy dwie opowieści, dwa strumienie świadomości, które w pewnym momencie się zazębią, ale nie zdradzę jak i kiedy, żeby nie psuć Wam zabawy z odbioru tego dzieła. Obydwie mają jednak dość podobną tematykę, traktują mianowicie o nieudolnym ojcostwie i niejako konsekwencjach, jakie odciska ono na przyszłym życiu dzieci. Jedna opowiada o braku ojca, druga traktuje o posiadaniu za tatę straszliwego chuja. Co ciekawe sam Ware spotkał swojego ojca pierwszy raz właśnie w okresie, gdy tworzył ten komiks.
Jeden poziom historii dzieje się we współczesności i opowiada o dorosłym człowieku, tytułowym Jimmym Corriganie. Bohaterowi nadarza się okazja pojechać na święto dziękczynienia do swojego ojca, którego do tej pory nie znał. Druga historia traktuje również o Jimmym Corriganie, ale innym, bo opowiedziana jest z perspektywy małego, złamanego przez dość podłą egzystencję chłopca, żyjącego w czasach rewolucji przemysłowej w Chicago. Obie różnią się znacznie sposobem narracji. Pierwsza to klasyczna powieść graficzna w Eisnerowskim stylu, w której fabuła popychana jest przez dialogi i głównie rozgrywa się w pomieszczeniach. Druga to historia gęsta od zapisanej kursywą narracji pierwszoosobowej pełna melancholijnych plenerów i architektury. W obu, mimo iż to dość kameralne opowieści z niedużą ilością postaci, udało się po mistrzowsku zarysować tło społecznie czasów, w których rozgrywa się akcja.
Same historie są w porządku, ale nie po to dziś się tu zebraliśmy, by dywagować nad smutnym życiem nerda Jimmy'ego. Bardziej interesuje nas to, że jego alter ego ze świata żywych, Chris Ware, jest geniuszem komiksu. To jedna z tych person, które nie tylko rozumieją język komiksu ale też go poszerzają. Tak jak dla wielu komiksiarzy inspiracją jest sztuka sakralna i wieloplanowe ołtarze, tak dla niego natchnieniem jest instrukcja do składania mebli. Zawsze śmiałem się z komiksowych instrukcji Ikei, ale Ware się najwidoczniej wziął je na śmiertelnie poważnie. Używa tego typu przemysłowych grafik i przekrojów technicznych, by snuć swoje depresyjne opowieści. Wykorzystuje też sztukę użytkową w postaci plakatów, znaków drogowych, architektury, ulotek, dizajnu opakowań wraz z ich liternictwem, które staje się zresztą dla niego częścią warstwy narracyjnej. Między innymi dlatego to rzecz trudna do przełożenia na inny język, bo trzeba wiele namieszać w samych grafikach, których część stanowią słowa. Ogólnie kadr komiksu to znak, ale Ware rozdmuchuje tę idę do potęgi entej, więc piktogram staje się u niego bardzo złożony i potrafi przekazać więcej niż 1000 słów.
Do tego wszystkiego dochodzą dodatki, jak miniaturowa makieta domku Jimmy'ego (tego z czasów rewolucji przemysłowej) do wycięcia i sklejenia czy obwoluta samego komiksu, która jest między innymi modelem 3d tytułowego bohatera do samodzielnego złożenia i Bóg wie czym jeszcze (za głupi jestem żeby to wszystko rozkminić).
Ware nie ma szczęścia do publikacji w naszym kraju. „Jimy'ego Corrigana” do swojego katalogu dekadę temu chciała wrzucić Kultura Gniewu, ale jak na razie nic z tego nie wyszło. Jedyny Ware po polsku, o którym mi wiadomo, to kilkustronicowa, znakomita historyjka z antologii literackiej „Księga innych ludzi” pod redakcją Zadie Smith. Z jednej strony smutna sprawa, z drugiej mam od czego zacząć nowy cykl wpisów poświęconych komiksom z importu. Ware jest bowiem najważniejszym żyjącym komiksiarzem, który nie doczekał się u nas jeszcze samodzielnego albumu.
TEKST PIERWOTNIE UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH KOLOROWYCH ZESZYTÓW