Gdyby nie Usagi Yojimbo, prawdopodobnie nie byłoby komiksowego oblicza Arkham. Dostałem ten tytuł w ręce w czasach, gdy już stroniłem od opowieści obrazkowych. Przytachał go do mnie piszący ostatnio na Arkham Jakub Gryzowski, twierdząc że to będzie coś co mi się spodoba. Trafił w dziesiątkę. Przez lata, gdy byłem „pięknym dwudziestoletnim” (i w głowie było mi głównie fiu bzdziu) to była jedyna zbierana przeze mnie seria komiksowa. Co mnie w tym komiksie tak urzekło?
Pierwszym tomem było dla mnie legendarne, nagrodzone Eisnerem „Ostrze Bogów”. Komiks zjawiskowy, z jednej strony czerpiący z samurajskich legend, z drugiej z kina (znajdziemy tu nawiązania do słynnego „Kwaidan”). Była to jednak wielka, epicka fabuła, a to chyba nie jest to, z czym Usagi powinien się kojarzyć. Dziś częściej w tej serii pojawiają się kameralne opowieści. Taki też jest ostatni wznowiony wolumin 8 (zbierający 3 tomy regularnej serii), który właśnie trzymam w rękach. Tematem tych historii nie są wielkie, spektakularne bitwy a zagadki kryminalne czy opowieści o ninja, złodziejce-lisicy, czy dokumentalny wręcz zapis tworzenia i handlu sosem sojowym. Mimo iż moje serce skradło „Ostrze Bogów”, które do dziś pozostaje moim ulubionym tomem sagi, to chyba te pomniejsze opowieści są crème de la crème Usagiego, bo przez ich pryzmat ukazane jest życie i kultura ówczesnej Japonii. Japonii często małej, prowincjonalnej, dlatego tak cenne są pocztówki z tamtej epoki. Podkreślone zostaje też to, z jaką łatwością Stan Sakai, autor Usagiego, sięga po przeróżne konwencje. W ciągu 37 lat ukazywania się serii ani razu nie wybrzmiała tu fałszywa nuta i mimo iż autor co rusz wachluje gatunkami, to w każdym z nich czuje się znakomicie.
Do tego wszystkiego dochodzi warstwa wizualna, o której jeszcze nie wspomniałem. Trzeba pamiętać, że seria jest dzieckiem nietypowych tendencji przechodzących chwilowy rozkwit w latach 80. Modne stały się wtedy historie o antropomorficznych bohaterach. Zwierzątkach chodzących na dwóch nogach i zachowujących się jak ludzie. Większość powstałych wówczas komiksów w tym stylu szybko zdechło śmiercią naturalną. Do świadomości zbiorowej przedarło się kilka. Obok Żółwi Ninja (wśród których czasem gościnnie pojawia się nie kto inny tylko Usagi i to chyba dzięki nim przebił się do mainstreamu) to postać Sakaiego przeżyła najdłużej. Z drugiej strony Usagi czerpie z zupełnie innych źródeł graficznych niż Żółwie, bo gdy te kradły wiele z Marvela (Daredevil), Królik Samuraj zakorzeniony był od początku w stylu mistrza komiksów z Kaczogrodu – Carla Barksa.
Wznowienia regularnych tomów Usagiego dobiegają końca. Teraz czeka nas reprint serii pobocznych, które mają zostać zebrane w woluminach pod nazwą „Legendy”. Za chwilkę dostaniemy tez nie lada gratkę, pierwszy tom serii wydawanej już nie dla Dark Horse, a dla IDW – co ciekawe w pełni kolorowy. Wiem, wielu miłośników Usagiego nie uznaje kolorowanych wersji przygód Królika Samuraja. Ja jednak uważam, że skoro korzenie Usagiego są w komiksach z Kaczogrodu, to może to być całkiem udany i pożądany zabieg.