środa, 2 września 2020

Globalne Pasmo. Warren Ellis

Wystarczy kilka wypełnionych komiksami lat, żeby wspomnienia o jakimś tytule się totalnie w człowieku wypaczyły. Zabierając się do ponownej lektury „Globalnego Pasma”, bez chwili zwątpienia poleciłem tytuł szacownemu właścicielowi tego bloga, nawet pomimo jego (oczywistej dla mnie) niechęci do scenarzysty. „Mało tu typowego Ellisa” – gadałem, pamiętając komiks jako raczej mało krawędziową zabawę w tajne służby. Przeczytałem, przeanalizowałem i przepraszam, nazwisko Warrena Ellisa na okładce w tym przypadku streszcza wszystko, włącznie z teoriami spiskowymi, mało subtelnym body horrorem, perwersjami i boleśnie kruchą stałością pulsu bohaterów.

 


 


Tytułowe Globalne Pasmo to licząca 1001 członków zbieranina najlepiej i najbardziej wszechstronnie wyszkolonego mięsa armatniego. Geniusze, akrobaci i specjaliści różnego rodzaju z całego świata pod przewodnictwem ultra-tajemniczej Mirandy Zero codziennie ryzykują swoje życia w zamian za szansę kopnięcia w kalendarz w heroiczny sposób. No i najwyraźniej motywuje ich też całkiem porządny hajs na koncie. A na czym polegają same zagrożenia? Głównie na tym, że ktoś coś spierdolił, najczęściej rząd albo wojsko. Konieczność wyczyszczenia gówna, które już zdążyło z impetem uderzyć w wiatrak, spada na barki ludzi mijanych przez nas codziennie na ulicach.

Tragedii w tym natężeniu schematów typowych dla Warrena Ellisa nie dostrzegam wcale. To pewnie dlatego, że „Globalne Pasmo” ma charakter luźnej antologii, zbioru całkiem niejednolitych historii powiązanych jedynie motywem międzynarodowego klubu do zadań pojebanych. W kolejnych zeszytach postaciami powracającymi pozostają prawie tylko wspomniana wyżej Miranda i Alef – robiąca za tutejszą wersję batmanowej wyroczni / punisherowego kolegi ze śmierdzącego vana. Reszta to barwna plejada osobliwości, w której ludzie całkowicie z pozoru przeciętni stają ramię w ramię z informatykami ubranymi w skórzane kubraczki sado-maso, komicznie mrocznymi mordercami i „prawdziwymi” czarodziejami. Nie przywiązujemy się do nich specjalnie, nie wsiąkami na długo w żadną narrację, więc ellisowe przesady urywają się, zanim zaczną czytelnika nawet minimalnie irytować. To idealny materiał na serial i dziwi mnie, że pomimo wielu prób adaptacja nadal nie doszła do skutku.



 W tak ograniczonych dawkach umiarkowana szokowa jazda po bandzie sprawdza się doskonale. Masakrycznie zmodyfikowane ciało superżołnierza wali nam po oczach tylko na kilku kadrach, a urwana postrzałem łapa nerdowatego terrorysty chlapie juchą jedynie podczas chwilowego występu. W efekcie, o dziwo, najważniejsze są tu ciekawe postacie i historie nakreślone na spójnym fundamencie – odwala się coś złego, Globalne Pasmo wybiera osoby najbardziej dopasowane do rodzaju wybijającego szamba i bach, rzeczony kałszkwał zostaje ogarnięty, nieświadome społeczeństwo może odetchnąć z ulgą i tylko czasem ktoś przypłaca to życiem. No dobra, tak naprawdę częstotliwość kopania w kalendarz jest tutaj ogromna.

Ta epizodyczność jest też przyczyną największych bolączek serii. Niektóre z samodzielnych zeszytów genialnie budują paranormalny klimat, inne oryginalnie nawiązują do całkiem oklepanych koszmarów foliarzy, najwyżej jeden (no, może dwa) uznałbym za mało powalające wypełniacze. Wszystkie wątki jednak urywają się trochę zbyt szybko i nawet czas doskonale wykorzystany na zapoznanie odbiorcy z postaciami okazuje się czasem o kilka stron zbyt krótkim. Najwięksi buntownicy i malkontenci mają w efekcie przekonać nas do siebie samym postanowieniem heroicznej śmierci, a o skuteczności organizacji u progu apokalipsy decyduje nieustanne przygotowanie nawet na najgorsze okoliczności. Batman wymięka przy takim poziomie wziętego z dupy przewidywania. W tym ścisku nie można się za bardzo wczuć w narrację, bo ta często urywa się w momencie szczytu swojej atrakcyjności.

Jeśli powyższe biadolenie trochę was zniechęciło, to już śpieszę z remedium. Galeria sław występujących w „Globalnym Paśmie” na ołówkach i tuszach jest naprawdę imponująca. Nawet jeśli większość z tuzów komiksowej ilustracji potraktowała ten projekt raczej po macoszemu, to wciąż album zbierający takie nazwiska pozostaje perełką. Glenn Fabry narysował brutalną sekcję z paskudnym obiektem wojskowych eksperymentów, co było wyborem doskonałym, Steve Dillon znowu nadłubał wszystkim (niezależnie od płci) identyczne ryje, a Simon Bisley całkiem nieźle wykorzystał swoją tendencję do drobiazgowego wykrzywiania rzeczywistości w chyba najbardziej zalanym ołowiem rozdziale. Lee Bermejo, jak to on ma w zwyczaju, przyszpanował szczegółowością i bogatym cieniowaniem, tak samo zresztą jak Gene Ha. Naprawdę zawiódł mnie jedynie fragment ilustrowany przez Davida Lloyda – facet za cholerę nie ogarnął kluczowej dla tej historii dynamiki ruchu, więc z jego starań wyszła pokraczna karykatura. Ten niesmak zrekompensował mi za to David Baron. Kolorystyka tego gościa, pokrywająca prawie wszystkie strony albumu, jak zwykle profesjonalnie cieszy wyczuciem chwilowych potrzeb konkretnych kadrów.



Pamiętam, że te trzy lata temu, przy pierwszej lekturze „Globalnego Pasma”, byłem naprawdę zachwycony. Zanim zacząłem zauważać pewne tendencje i zanim zorientowałem się, czego w komiksach tak naprawdę osobiście szukam, po prostu jarałem się jak debil brutalną i mroczną opowieścią o stowarzyszeniu tak tajnym, że w sumie każdy cywil kiedyś tam o nim słyszał. Teraz oczekiwania nieco mi się przebiegunowały, ale antologia Warrena Ellisa nadal jest według mnie warta uwagi – chyba że całkowicie nie znosicie autora, ten komiks tego nie zmieni. Brakuje tu trochę możliwości nacieszenia się fajowo nakreślonymi charakterami przydatnych dziwadeł, trochę za mało czasu dostajemy na poczucie na szyi tego topora nieustannie wiszącego nad normalnym życiem. Mimo to w pourywanych wątkach można znaleźć sporo całkiem zmyślnych odniesień do rzeczywistości i masę delikatnie kontrowersyjnego uroku. Jeśli dodatkowo weźmiemy pod uwagę plejadę gwiazd ilustracji zaangażowanych w projekt, „Globalne Pasmo” stanie się pozycją (przynajmniej dla mnie) wręcz obowiązkową. Trzymam kciuki za wersję serialową, może kiedyś się uda. 

Autor: Rafał Piernikowski


Brak komentarzy: