Pisząc o „Batman – Świat” już ponad… cztery lata temu (ja pierdzielę), wstęp zamknąłem stwierdzeniem, że tamten komiks „doskonale pokazuje, jak wiele może pójść źle przy niezaprzeczalnie wielkim potencjale”. W ostatnim akapicie zaś stwierdziłem „Ten album to głównie ciekawostka, która słabsze historie rekompensuje różnorodnością i maksymalnie trzema całkowitymi sztosami”. Tak, żeruję na swoich tekstach z przeszłości, ale to raczej adekwatne podczas pisania o gimmickowym, amerykańskim peleryniarstwie. Wynika to zresztą z konieczności wytknięcia, jak zaskakująco konsekwentnym wydawcą jest DC Comics.
Uderzmy od razu ad rem. „Superman – Świat” to również tona niewykorzystanych możliwości i trzy perełki w zbiorze piętnastu historii o heroicznym ocieplaczu skisłego wizerunku amerykańskiego snu. Zdecydowana większość autorów poszła tu na łatwiznę, wybierając jeden z dwóch oczywistych kierunków. Dostajemy tu więc głównie bardzo powierzchowne ulotki turystyczne z Supermanem w roli zwiedzającego albo (tych jest więcej) przykłady na to, że dla wielu ludzi z grona tych pozornie kreatywnych istota ich ojczyzn sprowadza się do banalnych fantazji na temat pradawnych źródeł tradycji, głównie tej religijnej. Najbardziej chyba rozbawił mnie rozdział z Kamerunu, kiepsko narysowany zresztą, w którym scenarzysta (Dr Ejob Gaius) ukarał Supka za brak kulturalnej wrażliwości przy niszczeniu źródła mocy mordującego ludzi fanatyka. Nauczkę zresztą serwuje mu lokalny peleryniarz, oczywiście silniejszy od najpotężniejszego nadczłowieka na Ziemi. Z drugiej strony mamy natomiast tureckie bóstwo sprawiające Kal-Elowi mniej więcej tyle samo problemów co żul włamujący się nocą do osiedlowego. Nie wiem, co gorsze.
Reszta słabszych historii utrzymuje się w raczej podobnym tonie. Hiszpania jest ładna i to tyle, Włochy to Dante Alighieri i nic więcej, w Argentynie odwala się coś z naturą, ale po trzykrotnym przeczytaniu tego rozdziału nadal nie do końca go ogarniam. Strzelam jednak, że większość czytających ten tekst najbardziej interesuje, jak wypadł polski fragment napisany przez Bartosza Sztybora i zilustrowany przez Marka Oleksickiego. Powiem tak… może po prostu przejdźmy dalej.
Dobra więc, które państwa zabłysnęły w tej antologii przewidywalnych laurek? Przede wszystkim Brazylia. Jefferson Costa napisał historię z początku wpisującą się we wspomniane wcześniej tory kulturowe, ale ostatecznie zaskakująco głęboką jak na tak krótki format. Na drugim miejscu lądują Czechy dzięki zdecydowanie najbardziej humorystycznie samokrytycznemu podejściu do całego konceptu i całkiem ciekawej, futurystycznej fabule ogółem. Podium zamykają zaś nasi sąsiedzi zza zachodniej granicy, bo Felix "Flix" Görmann stworzył zwyczajnie prosty komiks w duchu europejskim, absolutnie pozbawiony wspomnianych wcześniej banałów. Ze sporym „ale” może dorzuciłbym tu rozdział z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wydaje mi się bowiem, że Satoshi Miyagawa i Kai Kitago umyślnie zakpili z Supka, wykorzystując go do reklamy japońskich spożywczaków. Zamierzone jednak czy nie, obok dobrej mangi to nawet się nie czołgało.
Wizualnie zresztą też niemiecki fragment wyróżnia się na plus pośród typowej, sterylnej superbohaterszczyzny, której nie uniknęli graficy na przykład z Indii (pomimo użycia monochromu), Francji (choć pod względem sekwencyjności i szczegółów Marcial Toledano Vargas to misztrz), czy niestety właśnie Polski. Tutaj też przoduje Brazylia, choć frywolny i nietypowy styl Costy nie każdemu zagra równe nuty z fabułą o supersilnym posiadaczu kwadratowej szczęki. Zalana czarnym tuszem i piękna kolorystycznie warstwa wizualna włoskiego artysty Fabio Celoni wypada o niebo lepiej od scenariusza w tym samym rozdziale, tak samo jak odrobinę surowy semi-realizm Agustína Alessio z Argentyny. Jak to antologie mają w zwyczaju, główną atrakcją jest tu chyba różnorodność, ale i ona niesie się bardzo chwiejną jakością. Wciąż jednak znacznie mniej chwiejną od faktycznej treści tych opowieści.
W sumie dobrze się składa, że przyszło mi ten tekst pisać dosłownie dwa dni po obejrzeniu w kinie „Supermana” spod ręki Jamesa Gunna. Czy był to film idealny? Absolutnie nie, ale moim zdaniem dostaliśmy w nim prawie idealnego Clarka Kenta i totalnie perfekcyjnego Kal-Ela. Doskonale niedoskonałego pacjenta zero potencjalnej globalnej epidemii nadziei i posiadacza najbardziej dojebanego kompasu moralnego. To dla mnie podstawa uroku Człowieka ze Stali. Wartości mocno naiwne, całkowicie jednak warte zachowania w jakimś łatwo dostępnym zakątku serca. Zawsze dziwi mnie, jak wielu scenarzystów piszących komiksy o Supku zapomina o tych cechach i widać to perfekcyjnie w „Superman – Świat”, bo na przestrzeni piętnastu historii faktycznie inspirującego herosa jest jak na lekarstwo. Album całkiem miły dla oczu, fabularnie w większości porażająco powierzchowny i tendencyjny, ledwo ratujący się kilkoma mocniejszymi momentami. Mogło być dobrze, a wyszło, jak wyszło.
Autor: Rafał Piernikowski
