sobota, 7 września 2024

Potwór z Bagien. Zielone piekło. Jeff Lemire.

  


 

Znów to zrobiłem. Przeczytałem kolejny komiks z Black Label, linii wydawniczej DC comics, która miała zastąpić Vertigo i oferować zamknięte opowieści dla dorosłych z niskim progiem wejścia. Swego rodzaju powieści graficzne z największymi bohaterami tego komiksowego giganta, takie do czytania z doskoku. Problemem tkwiącym w tej linii jest fakt, że większość tego, co dostawaliśmy, jest liche. Obecnie, oprócz zalewu chłamu, jest już jednak kilka tytułów, które można i da się przeczytać. Czy do nich zalicza się „Potwór z Bagien: Zielone piekło”?

Lubię Jeffa Lemire, ale nie śledzę skrupulatnie jego twórczości. Mam za sobą „Opowieści z Hrabstwa Essex” i kilka komiksów od majorsów, ale najlepiej czytało mi się chyba „Czarnego Młota”: jego autorską serię superhero. Proponowana przez niego opowieść z „Potworem z Bagien” nie ma jednak nic wspólnego z jego najlepszymi pracami. Nie jest oczywiście zła, ale do wybitnych też bym jej nie zaliczył.

Rzecz osadzona jest w konwencji postapo. Cywilizacja pierdolnęła, świat legł w gruzach. „Wonder Woman: Martwa Ziemia” udowodniła, że to wcale nie musi być zły pomysł na rozkręcenie ciekawej fabuły z postaciami z DC. Tu jest podobnie, acz cechy nurtu są dość skąpo dawkowane i w gruncie rzeczy historia ta mogłaby dziać się kiedykolwiek. To nie jest „Mad Max” i jeśli już zacieracie ręce, myśląc o Constantinie jako fixerze działającym w postapokaliptycznym świecie, to się zawiedziecie. To dość zachowawcza i sztampowa opowieść, bez psychologicznej głębi godnej Moore'a, do którego wersji „Potwora...” nawet nie ma co tego komiksu porównywać.

Problemów z tym albumem jest zresztą więcej. Największy to chyba fakt, że „Zielone piekło” nie ma wcale tak niskiego progu wejścia, jakby mogło się wydawać. Trochę trzeba wiedzieć o świecie „Potwora z Bagien” żeby połapać się, o co tu chodzi i jak potężne są siły, które dążą na kartach tego komiksu do zgładzenia ludzkości albo czym jest przykładowo Parlament Drzew i jaką rolę sprawował w innych komiksach z Bagniakiem. Fajnie byłoby też znać bohaterów. Dla mnie osobiście cameo Animal Woman jest dość symboliczne i nic z niego nie wynika, bo nie znam komiksów o Animal Manie poza jego występami w „Potworze z Bagien” Snydera. Prawdopodobnie tak samo jest z innymi pojawiającymi się tu motywami, które akurat znałem i odczytywałem, więc nie miałem problemu. Pusty postmodernizm jest więc na jakimś poziomie porażką twórców.

Graficznie jest za to bardzo fajnie, mocno realistycznie i z wyczuciem konwencji horroru. Acz bebechów i straszydeł mogło być tu więcej. Tła jest mało i fakt ten niektórzy mogą uznać za minus. Bardzo ciekawie wypada natomiast dobrana przez kolorystę paleta barw i ona chyba jest z całej opowieści najmniej sztampowa, ale też odrobinę oczojebna. Dominują bowiem ostra czerwień i zieleń, które najzwyczajniej w świecie się gryzą. Współgra to jednak z fabułą.

Od strony wydania to dla mnie jeden z najładniejszych komiksów tego roku. Świetnie wykorzystano lakier UV na okładce i zaprojektowano ten album tak, by od strony edycyjnej budził respekt w czytelniku.

Jestem przekonany, że „Zielone piekło” od strony fabularnej nikomu niczego nie urwie, ale nie jest to też bardzo zła opowieść. Szczególnie na tle słabszych komiksów z Black Label. Lemire jednak potrafi w te klocki lepiej i szkoda, że nie dostaliśmy tym razem czegoś ciekawszego.

wtorek, 3 września 2024

Smocza Krew. Bedu.

 


 Trudny orzech do zgryzienia. Bedu jest bowiem w Polsce, szczególnie dla mojego pokolenia, twórcą kultowym. Nie cisnął komiksów w konwencji fantasy dobre 30 lat, a przynajmniej ja nic o takich nie wiem, bo nic od czasu serii „Hugo” nie opublikowano w naszym kraju. Owszem, były komiksy o Cliftonie, ale to zupełnie inna para kaloszy i mimo iż nie było najgorzej, to ta postać akurat nie skradła mi serca. No ale jednak jest. Bedu wraca w końcu z opowieścią z fantasy. Czy jest szansa, że nas nie zawiedzie?

No oczywiście szansa jest zawsze. Problem w tym, że nie będziemy już czuli do jego nowego dzieła tego samego co do komiksów czytanych w dzieciństwie. To chyba jednak normalne. Na szczęście Bedu dobrze umie naśladować siebie samego sprzed 30 lat i graficznie „Smocza krew” to wysoka półka, która łączy stylistycznie cartoon z frankofońskim komiksem humorystycznym i dużą dozą poetyki fantasy. Bałem się chyba najbardziej o kolory, zdaje się są komputerowe, ale muszę przyznać: nawet one stoją na przyzwoitym poziomie.

A jak jest fabularnie? Umówmy się, „Smocza krew” jest taką komiksową opowieścią z nurtu „nowej przygody” w konwencji fantasy. Niedaleko bowiem pada od „Willowa”, „Fantaghiro” czy „Dark Crystal”. To zdecydowanie siła tego komiksu, acz wydaje mi się, że Bedu pozostał odrobinę zachowawczy i opowiedział dość bezpieczną stylistycznie historię. Są tu smoki, są rycerze, jest dzielna księżniczka. Owszem, silna postać kobieca nie robi już takiego wrażenia jak 30 lat temu, ale jest tutaj obecna i jest świetnie napisana, wcale nie gorzej niż Śliweczka. „Smocza krew” to więc totalne „macie co chcecie”.

Tu też leży moim zdaniem jedyny problem tego albumu. Brak w nim czegoś oryginalnego. Świat wykreowany w „Smoczej krwi” to randomowa fantastyka. Nie znajdziemy tu od strony fabularnej iskry bożej, autorskiego sznytu i przepychu świata wykreowanego w serii „Hugo”, mimo iż podobno to to samo uniwersum. Nikogo nie mam zamiaru odwodzić od kupienia tego albumu. Co więcej, wpisuję go na listę najlepszych komiksów tego roku. Mam też nadzieję, że Bedu sprzeda swoje nowe dziecko nadzwyczaj dobrze i zrobi następne albumy w konwencji fantasy. Niestety ten komiks nie jest kolejną częścią „Hugo” i to jest jego największy problem. Powiem jednak szczerze: niewiele do tego niedoścignionego ideału brakowało.