sobota, 2 września 2023

Sandman. Tom 9. Panie Łaskawe. Neil Gaiman.

 


Święto dla wszystkich lubiących przebywać w uniwersum Sandmana. Kolejny, 9 już tom sagi trafił do sprzedaży w odnowionej oprawie i z komputerowymi kolorami, dostosowanymi do współczesnych standardów.


Powtórzę się, ale uważam, że tę historię lepiej sobie w takich proporcjach, w jakich ukazywała się na naszym rynku teraz. Gdy czytałem Sandmana poprzednim razem, wciągałem go całego naraz, przez co czuć było spadek jakości na długości całej serii. Jeśli jednak traktować każdą opowieść z cyklu jako osobną powieść graficzną i poznawać je w odstępach, to okazuje się, że dzieło Gaimana najzwyczajniej w świecie świetnie się czyta. Jest tu masa postaci, w których towarzystwie chce się czytelnikowi przebywać. Jest coś, co sprawia, że przejmujemy się tym bohaterami, ciekawią nas ich losy. Przy okazji od strony pomysłu to totalnie rozbuchana, radosna post moderna, o dziwo i dziś bardzo przyjemna w odbiorze. Tak też jest z opasłymi „Paniami łaskawymi”, które są niejako przystawką przed wielkim finałem. Czas bowiem obszedł się z „Sandmanem” nomen omen łaskawie, nie pokaleczył przesłania i faktu, że jest to komiks o tak wielu ważnych rzeczach. Wyraźnie tym razem jednak widać zmierzanie do finału, prowadzenie wyklutych wcześniej wątków i rozmyślne rozstawianie pionów na szachownicy. Na tle najlepszych tomów ten wypadłby może blado, ale to nie oznacza, że to zły komiks.


Mam jednak problem z grafiką. Już pominę, że cartoonowa krecha odstaje mocno stylem od innych części sagi. To się może podobać bądź nie. Samo nowe wydanie jest piękne, bo zaprojektowane przez mistrza McKeana, ale wolałbym jednak, żeby dostosowywano papier i wydano serię w starej wersji kolorystycznej. To się jednak już prawdopodobnie nie stanie i obecny standard zostanie tym obowiązującym. Umówmy się, nie dla grafik czyta się ten tom, tylko dla treści. Sam jestem jednak fetyszystą i przyznam, że trzymam też na regale pierwsze polskie wydanie w miękkiej oprawie ze starymi kolorami (i autografem Gaimana, blink blink). Można uważać to za kolekcjonerski zbytek, ale czuję się lepiej ze świadomością posiadania oryginału.


Mówiłem przez lata różnie o tym komiksie. Dopadł mnie chyba jednak syndrom Mamonia, bo tak się składa, że dziś jestem jedną z tych osób, które bardzo cenią czas spędzony w świecie sagi o Sandmanie. Czytam całość dobry piąty raz i zawsze znajduję w tej serii coś nowego. To jej siła i cieszy mnie kolejna okazja dla nowych pokoleń do zanurzenia się w tym, co wykreował Brytyjczyk. W porywach to szczyt tego, co ma do zaoferowania medium i nie boję się nazywać Gaimana jednym z reformatorów mainstreamowego, anglosaskiego komiksu.


Brak komentarzy: