wtorek, 11 lipca 2023

Bomba. Alcante/Bolle/Rodier

 


 

Komiks o bombie atomowej musi być odpowiednich rozmiarów. Didier Alcante, Le Bollee oraz Denis Rodier spłodzili w ciągu paru lat dzieło, które zajmuje grubo ponad 450 stron w dużym formacie. Czy to wystarczy, aby dać rys biograficzny najbardziej niszczycielskiej broni jaką stworzył człowiek? Główny autor scenariusza w posłowiu przejawia pewne wątpliwości. Czytelnik natomiast nie ma złudzeń co do tego, że ma do czynienia z komisem wagi ciężkiej, rzeczą poważną, w której kompetentnie zilustrowano szereg autentycznych zdarzeń minionego wieku.


Historia zaczyna się od wstępu natury kosmologicznej. Oto przemawia do nas bomba we własnej osobie, a właściwie - stary jak sam świat - pierwiastek chemiczny, który później przyczyni się do jej budowy. Przewracamy karty komiksu – mijają olbrzymie interwały czasu, chwilę przystajemy w epoce oświecenia, kiedy to nauka nabrała gwałtownego rozpędu i lądujemy w Niemczech roku 1933, gdzie poznajemy profesora Leo Szilarda. Mimo iż narracja komiksu jest wielowątkowa i przewija się w niej mnóstwo - zarówno autentycznych jak i fikcyjnych - postaci, to właśnie ten człowiek nauki - a nie Oppenheimer czy Enrico Fermi - będzie centralną postacią tej opowieści.


Uczeni z różnych części globu niezależnie od siebie wpadają na trop czegoś, co ostatecznie może przyczynić się do zbudowania zabójczej broni. Autorzy komiksu przenoszą nas w czasie i przestrzeni pieczołowicie opisując cały ten proces. Przeplatane jest to wątkami z życia zwyczajnej rodziny mieszkającej w Hiroszimie. A wśród postaci powszechnie znanych pojawia się np. sam Albert Einstein. To do niego, jako swego mentora, udaje się Szilard, któremu początkowo zależy, aby USA wdrożyły program konstrukcji broni jądrowej, żeby tym samym uprzedzić nazistowskie Niemcy, które - jak mniemał - również pracują nad super bronią. Później jawi się on jako zagorzały pacyfista i przeciwnik bomby atomowej.


W początkowych partiach omawianej powieści graficznej naukowcy są pokazani jako ludzie o czystych sumieniach, którzy są bardzo wrażliwi i przewidujący (niemal – jak np. Szilard - profetyczni). Później, gdy do gry wkracza wielka polityka oraz wojsko, ten obraz ulega pewnemu wypaczeniu. Komiks traktuje w dużej mierze o straszliwej hipokryzji oraz cynizmie wielu środowisk. Amerykańscy prezydenci głoszący swoje wielkie przywiązanie do wartości chrześcijańskich, nie mają problemu z masową zagładą cywili. Lekarze, lekceważąc przysięgę Hipokratesa, wstrzykują pacjentom pluton, nie pytając ich o zgodę na ten niebezpieczny dla życie eksperyment (skąd my to znamy). Wybitni fizycy - nobliści biorą udział w wyścigu zbrojeń rzekomo dla ratowania pokoju, a tak naprawdę bardzo często dla spełnienia własnych chorobliwych ambicji. Co do wojska jest ono w komiksie reprezentowane przez niemal karykaturalną postać generała Grovesa - fanatycznego wyznawcy broni jądrowej.


Narracja, która wielotorowo przebiega na paru płaszczyznach, odkrywa przed nami zarówno podstawową wiedzę na temat naukowego aspektu powstania bomby, jak i kulisy wielkiej polityki, w której jednostki decydują o losach milionów. W dziele nie brakuje także scen obyczajowych z normalnego życie bohaterów oraz dynamicznych sekwencji akcji specjalnych oraz bitew II Wojny Światowej. Wszystkie wątki prowadzą nas oczywiście do wielkiej kulminacji, czyli pierwszego testowego użycia bomby atomowej oraz zrzucenia jej na japońskie miasta. Na ile tylko komiks może oddziaływać sugestywnie, dotykamy straszliwego tragizmu tamtych wydarzeń.


Autorzy fabuły obalają parę wciąż funkcjonujących mitów na temat rzekomo powszechnie znanych wydarzeń historycznych. Amerykanom zależało, aby barbarzyństwo, którego się dopuścili w Hiroszimie oraz Nagasaki, traktowane było przez opinię publiczną jako konieczność, która przyczyniła się do zakończenia wojny i tym samym ocaliła wiele istnień ludzkich. Szilard jest jedną z tych postaci, która udowadnia, ile taka spekulatywna kalkulacja jest warta. „|Projekt Manhattan” był kontynuowany po tym, jak USA dowiedziało się, że III Rzesza nie posiada broni jądrowej i nie będzie jej mieć jeszcze przez lata. Bomba na Hiroszimę spada parę miesięcy po kapitulacji Niemiec, gdy zdolności bitewne Japonii były już na wykończeniu. Belgijski scenarzysta rzetelnie odnotowuje te fakty, kompromitując wszelkie racjonalizacje naukowców, wojskowych i polityków, które miały usprawiedliwić powołanie do życia siły mogącej unicestwić nasz glob.


Twórcom fabuły nie można zarzucić braku przygotowania, jednak wg mnie głównym autorem dzieła, który na okładce powinien być wymienny w pierwszej kolejności, jest rysownik Denis Rodier. Gigantyczna praca jakiej się podjął budzi dużo szacunku. Jego czarno-białe grafiki to klasyczny realizm rodem z komiksów lat 30' i 40'. Artysta swego czasu pracował nad zeszytami Supermana, stąd - jak wspomina w posłowiu – jego umiejętność szybkiego wykonywania plansz. Tempo pracy nie uchybiło jednak pieczołowitości efektu końcowego. Rodier niezwykle wiarygodnie rekonstruuje stroje, wnętrza, elementy militarne oraz architekturę. Dobrze też radzi sobie z ujęciami portretowymi i mimiką bohaterów. W Bombie historia jest zdecydowanie na wierzchu - urodzony w kanadzie rysownik daje jej wybrzmieć z całą powagą, niezakłóconą artystycznymi poszukiwaniami i eksperymentami graficznymi.


„Bomba” to komiks historyczny, który jest pozycją niezmiernie ważną. Wciąż rośnie potrzeba tworzenia narracji dotykających pierwszej połowy XX wieku, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę zjawisko, które można określić mianem zbiorowej amnezji, lub po prostu ignorancją. Komiks jest medium, które nadaje się do opowiadania o historii, tak samo dobrze jak każde inne. Książka popularnonaukowa oczywiście wniosłaby więcej szczegółów, lecz omawiana powieść graficzna i tak posiada ich więcej niż np. słynny film Rolanda Joffe „Projekt Manhattan” (pytanie tylko jak bardzo uproszczony obraz tamtych wydarzeń dostaniemy w nowym obrazie Nolana?). Autorom komiksu oczywiście nie wszystko wyszło rewelacyjnie. Niektóre dialogi wydają się być nieco naiwne, pompatyczne i bardzo deklaratywne, parę postaci pokazanych jest w sposób dość powierzchowny, a sam Szilard ze swoim wojującym pacyfizmem wypada mało przekonująco. Niemniej nie można zaprzeczyć, że stworzono rzecz wielką i niepoślednią, której antywojenne przesłanie jest nam teraz niezwykle potrzebne.


Autor: Jakub Gryzowski

 

Brak komentarzy: