środa, 19 lipca 2023

Baltimore. Mignola/Golden/Stenbeck



Zacznę z grubej rury. Dla takiego horrorowego nerda jak ja „Baltimore” będzie jednym z komiksów roku. Nie ma innej opcji. To historia o wampirach swoje korzenie odnajdująca w brytyjskich Hammer horrorach czy może nawet filmach o inkwizycji. Jest mocno dokraszona akcją, ale rządzi się prawami serii komiksowej, czyli łączy wiele elementów pulpowego kina w jedno. Ostatecznie to twór niezwykle unikalny, który prawdopodobnie nie mógł pojawić się w takim kształcie w innym medium. Ok, dziś rzecz pociągnął by dobrze zrobiony serial, ale że komiks nie stał się żadną znaną marką, to raczej nie mamy co na to liczyć.


Kolejny tytuł, jaki dostaliśmy w ramach wydawania przez Egmont całego dorobku Mignoli, to niesamowita, zaludniona fajnie napisanymi bohaterami, długa historia opowiadająca o alternatywnej I Wojnie Światowej, którą gwałtownie skończyła plaga wampiryzmu, nie pozostawiając ostatecznie nikogo wygranym. Na tym tle naszkicowany zostaje portret Lorda Baltimore'a, jednonogiego łowcy wampirów. Mike Mignola dostarczył tutaj (tylko) pomysł, który został przekuty w długą opowieść przez Christophera Goldena. Dość groźny łowca potworów podąża śladem jednego z najpotężniejszych wampirów swoich czasów. To człowiek zdeterminowany, naznaczony przez los, ale też przepełniony jednak pewną pulpową heroicznością charakterystyczną dla bohaterów prozy Howarda, bardziej niż Lovecrafta czy Stokera. Znajdziecie tu motywy z kieszeni, którą Mignola chętnie opróżnia, tworząc nowe światy, ale pomysły użyte przy tej nie były jeszcze nigdy wykorzystane. To też komiks mocno osadzony w europejskich, gotyckich realiach, ukazujący poza wielkimi naznaczonymi grozą zamczyskami również rozszarpywane i dziesiątkowane przez potwory wioseczki oraz miasteczka. W świecie wykreowanym przez Mignole i Goldena trwa coś na kształt końca świata (acz to era pre-holokaustowa – czasy, w których da się jeszcze człowieka nastraszyć potworami), więc na tym poziomie to rzecz bliska BBPO czy późnemu Hellboyowi, ale więcej stycznych na szczęście początkowo nie znajdziemy. Piszę „ na szczęście”, bo nie jest to odcinanie kuponów.


Graficznie rzecz jest znakomita, mimo iż Mignola robi tylko okładki. Rysunkami całości zajął się Ben Stenbeck i wywiązał się z zadania wzorcowo. Jego rysunki to realizm w wersji nieco uproszczonej (pewnie wymagał tego czas, założę się, że Stenbeck umie w te klocki jeszcze lepiej), zalany komputerowymi kolorami. Wszystko więc utrzymane jest w ramach współczesnych konwencji graficznych dominujących w mainstreamie. Niemniej nie dostaniecie tu siermiężnego kiczu, tylko spójne i niezwykle udane grafiki, pełne dynamiki, akcji i walk z potworami.


Target „Baltimore” nie jest wcale tak duży w naszym kraju. Fani horroru rzadko sięgają po komiksy. W tym przypadku jednak powinni. W obrębie medium bowiem przygody Lorda B. nie są czymś szczególnie wybitnym od strony formalnej. Sprawdzą się to za to jako długa saga o łowcy wampirów przeznaczona dla miłośników grozy. Na tym polu komiks wybija się ponad przeciętność i nie znam drugiej podobnej mu historii. No chyba, że słynny (ok, przesadzam, bo to film znany kilku nerdom), wyprzedzający swoje czasy „Captain Kronos – Vampire Hunter” ze studia Hammer, czyli coś na kształt Wiedźmina polującego na wampiry w uniwersum bliskim Stokerowego Drakuli. A takich produktów życzę sobie jak najwięcej.

 

Brak komentarzy: